Z mieszaniną ekscytacji i zażenowania obserwowałem szarżę, jaką prezydent Lubina przypuścił (mocno poniewczasie) na medialnych gigantów, koncerny TVN i Ringer Axel Springer. Filmowany z dużej odległości, samotny, niepozorny przy wielkim stole w sali Polskiej Agencji Prasowej, bardziej niż Dawida idącego z procą na bitwę z Goliatem przypominał pogubionego Don Kichota.
Niestety, dziewięć miesięcy po wybuchu afery Robert Raczyński broni się równie nieudolnie, co w lutym.
W lutym Robert Raczyński mówił, że (1) stenogramy z rzekomej inwigilacji stworzyła sztuczna inteligencja, (2) groźne psy nie pozwoliłyby agentom buszować po jego domu a (3) na zdjęciach opublikowanych przez dziennikarzy jest jakaś obca, uwłaczająca jego gustowi, hacjenda. W listopadzie mówi toczka w toczkę to samo, tyle że tym razem nie na mało poważnym TikToku, ale w siedzibie Polskiej Agencji Prasowej. Jedynym nowym klockiem dołożonym do starej narracji jest informacja opublikowana niedawno przez Rzeczypospolitą, że kontrola zlecona przez Tomasza Siemoniaka w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie potwierdziła inwigilacji Roberta Raczyńskiego i Andrzeja Pudełko. Naprawdę trudno zrozumieć, dlaczego tak doświadczony gracz nie dysponując żadnym asem w rękawie zdecydował się w tym momencie przypomnieć Polakom o medialnej aferze ze swoim udziałem.
Gigantyczne, niespotykane w pozwach o ochronę dóbr osobistych i – jak sądzę – mało realne roszczenie finansowe (2 razy po pół miliona złotych) może odwracać uwagę tzw. opinii publicznej od zgranych kart, jakie trzyma w ręku prezydent Lubina. Ale sowicie opłacani prawnicy TVN i Ringer Axel Springer z pewnością rozpoznają ten blef. Jeśli dojdzie do procesu sądowego, będzie on odpowiednikiem sytuacji w pokerze, kiedy przeciwnik mówi “sprawdzam”. Wydaje mi się, że Robert Raczyński wolałby uniknąć takiego rozwoju wypadków; że gra ostro, bo liczy na ugodę.
W przypadku procesu o ochronę dób osobistych to na powodzie spoczywa obowiązek zgromadzenia odpowiedniego materiału dowodowego. Kluczową kwestią będzie pochodzenie stenogramów. Żaden sąd nie zadowoli się wyjaśnieniem Roberta Raczyńskiego z konferencji w PAP-ie, że dwa plus dwa równa się cztery. Sprawa nie jest bynajmniej oczywista. Prezydent będzie musiał zastanowić się nad odpowiedziami dla prawników TVN-u i Ringer Axel Springer, dlaczego tekst stworzony przez sztuczną inteligencję w tych fragmentach, które są możliwe do zweryfikowania, wykazuje zaskakującą zbieżność z faktami. Bardziej możliwe, że stenogramy zostały spreparowane przez człowieka chcącego zaszkodzić prezydentowi Lubina lub Bezpartyjnym Samorządowcom, jednak trzeba by poświęcić wiele miesięcy pracy, by przygotować tak precyzyjną i tak perfidną intrygę. Kto byłby zdolny do czegoś takiego? A jeśli odrzucić dwie powyższe hipotezy, pozostaje trzecia, że materiały, na których bazowali dziennikarze, naprawę pochodzą z inwigilacji Roberta Raczyńskiego i Andrzeja Pudełko.
Na tle wyroków, jakie sądy orzekają za naruszenie dóbr osobistych, suma, jakiej prezydent Lubina domaga się od TVN-u i wydawcy Onetu, jest tak duża, że trudno brać na poważnie jego roszczenie. Nie od dziś wiadomo, że Robert Raczyński kocha rzeczy równie wielkie, jak jego ego. Jeśli prezydent Lubina zakłada orkiestrę dętą, to narodową. Jeśli buduje aquapark, to największy w Polsce. Więc o co mógł wytoczyć spór, jak nie o milion. Polacy, szykujcie popcorn, bo ciąg dalszy nastąpi.
Piotr Kanikowski