OSOBUS
Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  wiadomości  >  Current Article

Moje… (46). Las

Przez   /   10/10/2013  /   No Comments

Jeszcze zanim zaczęły się wakacje, ojciec wymykał się do lasu na pierwsze prawdziwki. Jak każdy rasowy grzybiarz miał swoje miejsca, pilnie strzeżone tajemnice – łowiska majowe, sierpniowe, wrześniowe i październikowe, a części sekretów strzegł zazdrośnie nawet przed nami, krwią z jego krwi, ciałem z jego ciała.

Podczas wspólnych wypraw na grzyby mówił ?Pokręćcie się tutaj? i znikał w chaszczach, by po kilku minutach wynurzyć się z nich tryumfalnie z tuzinem czerwonych kozaków, z prawdziwkiem wielkim jak strzelecka tarcza, z półkoszem sitarzy. A gdy czasem zaczął wprowadzać nas w swe rewiry, odczuwaliśmy to jako nobilitację, potwierdzenie, że z amatorów ledwie odróżniających rydza od olszówki zamieniamy się w prawdziwych zbieraczy. Tak poznawaliśmy miejsca, gdzie rosną koźlarze, podgrzybki, maślaki, zajączki, kanie i kurki.
Do dziś pamiętam jak niezwykłe to bywały grzybobrania. Urodzaj opieniek taki, że szybko zabrakło nam wiader – tato otworzył bagażnik syrenki i wypełniliśmy go cały po brzegi grzybami. Niski świerkowy młodniak pod linią wysokiego napięcia, po którym chodziło się niemal na czworaka, co rusz potykając się o prawdziwki. Olszowy zagajnik, aż biały od kań, które później smażyliśmy na patelni obtoczone w jajku i mące. Ciemny, urodzajny w podgrzybki las za dawną kopalnią, z którego kiedyś pogoniły nas buchtujące głośno dziki. Nieczynną żwirownię owocującą setkami sitarzy i nas, podrapanych gałęziami, ale szczęśliwych, jakbyśmy odkryli Amerykę.
Może z tym odkrywaniem Ameryki to nie takie głupie, bo las, choć ten sam co dzisiaj, zupełnie inny był, więc Innymi drogami rozryty na części. Z tysiącami drzew, których już nie ma i tysiącami, których jeszcze nie było. Z plastikowymi kubkami, do których grzebieniem nacięć po pniu płynęła sosnowa żywica. Z mrowiskami, po których nie został ślad.
Nie baliśmy się mrówek, żmij, pająków, kleszczy. Czasem pod szkołę podjeżdżał rozgruchotany autobus, a czasem kryty plandeką star. Ładowaliśmy się do środka, siadaliśmy gdzie popadło, wykładaliśmy na kolana majdan od przezornych matek: niemieckie termosy z ciepłą herbatą, owinięte w tłusty papier kanapki, landryny rozsypane po chlebakach. Jechaliśmy przez las, samochód ocierał się o gałęzie swym niezdarnym cielskiem. Czasem trzymaliśmy nos przy szybie, a czasem dotykaliśmy plecami wibrującej od wiatru plandeki.
Sapiąc wiódł nas stary Wilczyński przez wykroty i rozmoknięte drogi do miejsca, w którym las rozstępował się na boki odsłaniając nagi poryty pługiem płat ziemi. Pokazywał, jak dziwacznym narzędziem przypominającym wąski gruby szpadel zrobić dołek, jak wsunąć weń sadzonkę, by nie zagiąć korzeni, jak ugnieść ziemię. Potem osobiście wydzielał młode świerczki lub buki i z pełnymi drzewek węglarkami odsyłał między skiby.
Nie ma starego Wilczyńskiego, i nie ma mego ojca, który do samego końca, podpierając się laseczką, chodził z nami na grzyby – i za chwilę nie będzie mnie, ale tamten posadzony w dzieciństwie las przeżyje. Jest wielki.

Piotr Kanikowski

PS: Nowy numer bezpłatnego 24 Tygodnika Legnica – Lubin już dziś gotowy do lektury. Szukajcie nas w urzędach i sklepach.

 

 

    Drukuj       Email
  • Publikowany: 3934 dni temu dnia 10/10/2013
  • Przez:
  • Ostatnio modyfikowany: Październik 10, 2013 @ 8:50 am
  • W dziale: wiadomości

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.


* Wymagany

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>

You might also like...

charset=Ascii

Pijany kierowca z dzieckiem, metą i lewymi tablicami

Read More →