AGEM new
Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  styl życia  >  Current Article

Ostatni państwo na Grodźcu. Ambasador III Rzeszy

Przez   /   30/06/2020  /   No Comments

Ziemia drży. Gąsienice radzieckich czołgów zdzierają z autostrady cienką warstewkę spadłego w nocy śniegu, marszczą ją, jak ściśnięte palcami płótno. Herbert von Dirksen tego nie widzi ani nie słyszy, ale wie, że tak jest. Tak musi być. Od razu rozpoznał strach w głosie kobiety, która zadzwoniła rano do pałacu, żeby go ostrzec: „Niech pan ucieka, panie hrabio”. Ale jego świat zawalił się w gruzy i nie ma już takiego miejsca, w które mógłby uciec.

Hrabia myśli o tym gruzowisku od rana. Myśli, wciągając buty. Myśli, zakładając płaszcz, skórzane rękawice i kapelusz kupiony w lepszych czasach na Bond Street w Londynie. Myśli, krocząc po zasypanej śniegiem drodze do Hildy, której (to gorycz czy czułość?) powiodło się lepiej. Jego żona umarła na raka 12 września 1943 roku, gdy pod Kurskiem, Smoleńskiem, Leningradem dopiero tężał ten złowrogi warkot, przez który nie może w nocy spać. Wie, że kiedy stanie nad jej grobem przy kościółku, złe myśli go opuszczą. A potem odwróci się i po własnych tropach wróci do pałacu, do swojej ostatniej ambasady. Będzie tam czekał na najeźdźców z pożółkłą nieco fotografią, na której stoi obok radzieckich generałów i komisarzy.

Moskwa 1928 – 1933

Zdjęcie było pamiątką z lat 1928-1933, które hrabia Herbert von Dirsken – ostatni pan na zamku w Grodźcu – spędził jako ambasador III Rzeszy w Moskwie. On i Hilda bywali wówczas na przyjęciach organizowanych przez marszałka Klimienta Jefriemowicza Woroszyłowa. Jako gość komisarza ludowego spraw wojskowych i morskich ZSRR miał okazję poznać całą generalicję Armii Czerwonej oraz partyjną wierchuszkę. Odraza, jaką odczuwał wobec komunistów, nie przeszkadzała mu patrzeć na Związek Radziecki pragmatycznie jako na siłę, którą będzie można wykorzystać w interesie Niemiec. We swoich wspomnieniach podkreślał, że oba kraje zostały pokonane na wojnie, potraktowane przez aliantów jako wyrzutki i zmuszone do tolerowania tej pyszałkowatej nowej sąsiadki: Polski.
Dirksen nie cierpiał Polski ani Polaków. Już wcześniej jako chargé d’affaires ambasady w Warszawie oraz konsul niemiecki w Wolnym Mieście Gdańsk próbował na różne sposoby zwrócić opinię światową przeciwko Polsce. Liczył, że te intrygi plus presja ekonomiczna pomogą pomogą przywrócić niemiecką zwierzchność nad Górnym Śląskiem oraz tzw. korytarzem gdańskim.
Był zwolennikiem utrzymywania przez III Rzeszę napięcia w relacjach z Polską w nadziei na rewizję Traktatu Wersalskiego. Jednocześnie podczas pięcioletniej misji w Moskwie Herbert von Dirksen dążył do polepszenia stosunków niemiecko-radzieckich, co niekoniecznie odpowiadało Adolfowi Hitlerowi. Ambasador niepokoił się, że antykomunistyczna retoryka nazistów może zniechęcić Związek Radziecki do układania się z Niemcami. Im bardziej hrabia naciskał w tej sprawie, tym mocniej irytowali się jego przełożeni w Berlinie. W końcu Führer zdecydował się przenieść go na placówkę w Japonii.

Tokio 1933 – 1938

W październiku 1933 roku Herbert von Dirksen został ambasadorem Niemiec w Tokio. Pakował się w rozgoryczeniu. Miał żal, że Adolf Hitler nie docenił dostatecznie jego lojalnej służby. Zastanawiał się, w jakim stopniu załamanie kariery jest skutkiem fałszywych opinii Berlina o jego ideowej postawie. Uważał się za antysemitę, preferował aryjskie towarzystwo, nigdy nie miał żadnych żydowskich przyjaciół ani nawet nie bywał w domach, gdzie przyjmowano Żydów. Całym sercem identyfikował się z nazizmem, a mimo tego co jakiś czas odbierał z Berlina sygnały o braku zaufania.
Pobyt w Tokio wykorzystał do odbudowania swojej pozycji. Dirksen jako ambasador mocno zaangażował się w japońsko-chiński konflikt o Mandżukuo, marionetkowe państwo utworzone przez Japonię na okupowanych przez nią obszarach Mandżurii. Dał się poznać jako zręczny i skuteczny dyplomata. Doprowadził do wycofania niemieckiej misji wojskowej z Chin, zaprzestania sprzedaży broni Chińczykom i przyjęcia przez dyplomację III Rzeszy kursu na Japonię. Jego praca stworzyła podwaliny pod podpisanie w 1940 roku w Berlinie tzw. paktu trzech, czyli formalnego sojuszu pomiędzy faszystowskimi Włochami, Niemcami i Japonią. Ale nim do tego doszło, Herbert von Dirksen został, tym razem w nagrodę, mianowany ambasadorem III Rzeszy w Londynie.

Londyn 1938 – 1939

W londyńskiej ambasadzie Niemiec Herbert von Dirksen zajął miejsce Joachima von Ribbentropa, awansowanego przez Adolfa Hitlera na nowego ministra spraw zagranicznych. Urząd objął 7 kwietnia 1938 roku i od razu przyszło mu łagodzić poirytowanie króla Jerzego VI oraz premiera Nevilla Chamberlaina bezceremonialnymi roszczeniami terytorialnymi wysuwanymi przez nazistów najpierw wobec Czechosłowacji, potem wobec Polski. Na tle nieokrzesanego Ribbentropa, Dirksen wydawał się brytyjskim elitom łatwiejszy do zaakceptowania. Oczarował Londyn płynną angielszczyzną oraz znajomością etykiety. Elegancka postawa i arystokratyczne maniery niemieckiego dyplomaty mogły budzić przekonanie, że doniesienia prasy o nazistowskich ekscesach to przesada. Ambasador przekonywał, że Hitler dąży tylko do skorygowania „nieprawidłowości” Wersalu i wcale nie zdominował Europy. Jego taktyka wilka w owczej skórze mogła przez jakiś czas przynosić efekty, Herbert von Dirksen zdawał sobie jednak sprawę, że nie da się ciągnąć tej gry w nieskończoność.
Herbert von Dirksen obawiał się sprowokowania światowego konfliktu zbrojnego dopóki był przekonany, że Niemcy nie są w stanie wyjść z tej opresji zwycięsko. Na początku sierpnia 1938 roku podczas wizyty w Berlinie ambasador osobiście ostrzegał Hitlera, że jeśli zaatakuje Czechosłowację, Wielka Brytania pójdzie na wojnę. I znów, jak w czasach moskiewskich, Führer jego opinię zignorował, a później historia pokazała, że nikt nie ma zamiaru ginąć za Czechów. Wiosną i latem 1939 roku, gdy w związku z żądaniem tzw. korytarza polskiego rosło napięcie w czworokącie Berlin – Warszawa – Londyn – Paryż, ambasador był rozdarty między pragnieniem wojny, która zetrze Polskę z mapy Europy, a obawami przed wywołaniem kolejnej wojny światowej. W rozmowach z brytyjskimi politykami próbował wysondować, na ile groźne dla planów inwazji są gwarancje udzielone Polsce przez rząd Chamberlaina 31 marca 1939 roku. Może usłyszał to co chciał usłyszeć, bo w lipcu 1939 roku raportował do Berlina, że Polska jest w zasięgu – Wielka Brytania nie odważy się wypowiedzieć Niemcom wojny.

Emerytura w Grodźcu

Depesza współgrała z nastrojami w III Rzeszy. Ribbentrop wysłał na urlop ambasadorów w Londynie, Paryżu i Warszawie, by nie dopuścić do złożenia przez Brytyjczyków jakiejkolwiek oferty, która mogłaby powstrzymać wojnę. 14 sierpnia 1939 roku Herbert von Dirksen przyjechał do Berlina na urlop. Dwa i pół tygodnia później Hitler zaatakował Polskę. 3 września Wielka Brytania wypowiedziała Niemcom wojnę, więc ambasada w Londynie przestała istnieć. Herbert von Dirksen wrócił na ojcowiznę, do Grodźca.
Był zadowolony, że może odpocząć po 37 latach służby cywilnej i dyplomatycznej. Na 300 hektarach pól uprawiał buraki i ziemniaki, hodował 120 sztuk bydła i 200 świń. Spisywał wspomnienia. Razem z żoną organizował powiatowy oddział Czerwonego Krzyża i zbierał po okolicy fundusze na jego działalność. Wcześniej protestował przeciwko planom zbudowania pod zamkową górą 40-tysięcznego miasta Josef Wagnerstadt z osiedlami dla robotników potrzebnych do kopania miedzi, którą znaleziono na terenie jego posiadłości. Był zadowolony z wojny także dlatego, że pogrzebała te plany. Cieszyła go wiejska sielanka, żywot ziemianina, do którego czasem jak duchy przeszłości zgłaszają się na konsultacje wojskowi i politycy.
Wojna miała mu jednak pokazać także inne oblicze. W styczniu 1945 roku, gdy ruszyła radziecka ofensywa, do Grodźca zaczęli docierać pierwsi uciekinierzy ze wschodu. Było ich więcej, i więcej – w łachmanach, z dziećmi, z resztkami dobytku. Pałac Dirksenów zamienił się w hotel, w którym zatrzymywali się dla nabrania sił nim ruszyli w dalszą drogę. Strach przed gwałtami i rabunkami, z których słynęła Armia Czerwona, sprawiał, że zanim nadeszło wojsko pustoszały dolnośląskie wsie i miasteczka. Hrabia został w Grodźcu, ufny, że znajomości z moskiewskiej ambasady będą jak glejt zapewniający nietykalność.
W opustoszałym pałacu z Herbertem von Dirksenem została jego chora kuzynka. Jej stan nie pozwalał na ewakuację. Wkrótce umarła, a gdy niewielki kondukt wiózł trumnę do kościoła, drogę zastąpili żałobnikom trzej radzieccy żołnierze. Hrabia wyjaśnił im po rosyjsku, że to pogrzeb. – Wot popoczka – zaśmiali się i kazali wszystkim wracać do pałacu.
Pałac plądrowały już hordy żołnierzy. Wielu było pijanych. W poszukiwaniu kosztowności wywlekali zawartość szaf i szuflad, wywracali meble, demolowali komnaty. Wymachiwali przed Dirksenem pistoletami. Rabusie zmieniali się, jedni wyjeżdżali, drudzy przyjeżdżali. Ambasador początkowo oczekiwał ich na dole, na dziedzińcu. Potem zamknął się w gabinecie i kazał zapowiadać „gości” przez służących. W końcu po serii upokorzeń zdecydował się pokazać przywiezione z Moskwy zdjęcie, na którym stoi obok wysokich stopniem generałów w siedzibie Armii Radzieckiej. Fotografia zrobiła oczekiwane wrażenie. Żołnierze oddali Niemcowi honory i zaczęli go tytułować komisarzem ludowym.

Piotr Kanikowski
FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

    Drukuj       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.


* Wymagany

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>

You might also like...

SONY DSC

Mieszkańcy bronią geoparku UNESCO przed wiatrakami

Read More →