schronisko
Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  kultura  >  Current Article

Przekręcić klucz, wejść do domu. “Fanny i Aleksander”

Przez   /   05/03/2020  /   No Comments

„Fanny i Aleksander” w reżyserii Łukasza Kosa powtarza bergmanowską historię rodzeństwa, które wyrwane z bezpiecznego świata zostaje poddane religijnym i paternalistycznym opresjom. Ten spektakl jest jednak przede wszystkim wyznaniem miłości. Miłości do teatru w ogóle. I miłości do Teatru Modrzejewskiej w szczególności.

Mam pokusę, by spis moich wrażeń z premiery zacząć od końca, tzn. od tego momentu, kiedy było już po spektaklu, zapaliło się światło, wybuchły brawa, a widzowie pojedyńczo i grupami podrywali się z krzeseł, dołączając do ustawonych łukiem aktorów. Nie dało się uniknąć wzruszenia, gdy stopniowo domykał się krąg ludzi ściśniętych dookoła obrotowej sceny, zaświadczając o przymierzu tego teatru i tej widowni. Zastanawiam się ciągle, czy jako publiczność nie ulegliśmy jakieś misternej manipulacji reżysera. Czy możliwe, aby Łukasz Kos przewidział, że tak będzie, i wymyślił ten moment jako efektowny epilog do swojego przedstawienia? Oczarowany jego intuicją, wyobraźnią i talentem, nie potrafię sam sobie odpowiedzieć.

Ten wieczór w ogóle miał coś z seansu iluzjonistycznego, na którym magik najpierw pozwala publiczności dokładnie obejrzeć zwykły kapelusz, a potem jakimś cudem wyciąga z niego żywego królika, budząc powszechne zdziwienie i zachwyt. Nim ruszy akcja, Fanny (Joanna Gonschorek), Amanda (Anita Poddębniak) i Aleksander (Robert Gulaczyk) demaskatorsko wodzą latarkami po ukrytych w ciemności sztankietach, zapadniach, aktorskich garderobach. Dorośli przebrani w dziecięce sukienki i spodnie na szelkach demonstrują widzom dekoracje z tektury i udające śnieg konfetti. A potem z pomocą tej zdekonspirowanej w prologu maszynerii zostaje powołany do życia świat, który wzrusza, bawi, drażni i przeraża jak prawdziwy.

W ten sposób równoprawnym bohaterem opowieści o rodzinie Ekdahlów staje się teatr ze swymi iluzjonistycznymi właściwościami. Przy czym bardziej niż o abstrakcyjną ideę teatru, wyłożoną w filmie Ingmara Bergmana, chodzi o konkretny teatr, ten tutaj, Teatr Modrzejewskiej w Legnicy – o budynek i ludzi, którzy jak Ekdahlowie mają w nim swój dom. Łukasz Kos osiąga ten efekt znosząc granice sceny, rozciągając jej przestrzeń tak szeroko jak się da, wyprowadzając widzów na teatralne korytarze, schody, zakamrki, strychy, dachy, skąd – gdyby się rozejrzeć – dałoby się zobaczyć miasto, żywe, wcale nie wycięte z tektury, znajome i bliskie. W ciągu czterogodzinnego spektaklu publiczność wędruje za aktorami po całym budynku, a tam, gdzie nie mogłaby wejść, reżyser posyła kamerę w charakterze świadka wydarzeń. Piękne wnętrza Teatru Modrzejewskiej z wzruszajacymi śladami prawdziwego życia – feministyczną wystawą w hollu, fotosami na ścianach, rupiecami po poprzednich przedstawieniach –stają się częścią scenografii. Aranżowanym w tej przestrzeni scenom towarzyszy transmitowany na dwa wielkie ekrany obraz z kamery, wibrujący niespokojnie, rozedrgany i podążający za akcją jak w filmach duńskiej Dogmy 95. Kamera znosi teatralne ograniczenia i dotyka granic aktorskiej intymności, pozwalając obserwować na zbliżeniach nie tylko drobne gesty, grymasy, ale też zmarszczki czy kropelki potu. To odważny ruch, wzmagający poczcie więzi. Nawet w kameralnych spektaklach rzadko kiedy widz dopuszczany jest aż tak blisko wykreowanego dla niego świata.

Legnicki „Fanny i Aleksander” jest sceniczną adaptacją głośnego filmu Ingmara Bergmana z 1982 roku. Wyrażając zgodę na wykorzystanie mistrzowskiego scenariusza, Ingmar Bergman Foundation poważnie ograniczyła możliwość reżyserskiej ingerencji w tekst. Mimo wszystko Łukasz Kos i aktorzy Teatru Modrzejewskiej znaleźli sposób, aby nadać tej historii osobisty rys. Reżyser wpuścił na scenę swoje dzieci i psa a sam obsadził się w roli przyjaciela rodziny Isaka Jacobiego, co pierwszej połowie spektaklu przydało lekkości oraz radosnej, familiarnej atmosfery, a potem spotęgowało grozę. Ninel, Rema i Ezra Kos z dużym wdziękiem grają Amandę, Fanny i Aleksandra u boku sparowanych z nimi profesjonalistów. Joanna Gonchorek, Anita Poddębniak i Robert Gulaczyk są jak ich bliźniacze połowy, przedwcześnie pozbawione dzieciństwa.

Ich oczyma – z dziecięcej perspektywy uprawniającej do mieszania rzeczywistości z fantazją – oglądamy wojnę światów. Konflikt pomiędzy pełnym zmysłowych podniet, tolerancyjnym dla ludzkich słabości domem babki trojga rodzeństwa Heleny Ekdahl (Ewa Galusińska) a opresyjnym pałacem protestanckiego biskupa Edvarda Veregérusa (Paweł Palcat), gdzie ceni się skromność, posłuszeństwo i dba przynajmniej o pozory pobożności. Biskup chwyta w pułapkę Fanny, Amandę i Aleksandra razem z ich piękną owdowiałą matką Emilią Ekdahl (Magda Biegańska), która znużona graniem kolejnych ról, stęskniona – jak mówi – prawdy i prawdziwego życia, decyduje się porzucić aktorstwo oraz wyjść za mąż za Vergérusa. Ściąga na swe dzieci i siebie pasmo nieszczęść. W filmie Bergmana zły na matkę Aleksander widzi w niej wiarołomną Gertrudę z „Hamleta”, jednak postaci kreowanej z dużą czułością przez Magdę Biegańską dużo bliżej do zwiedzionej przez kochanka Ofelii. Zwłaszcza gdy nerwowo skubiąc kosmyk rozpuszczonych włosów przerażona snuje się po biskupim pałacu z nowym dzieckiem w brzuchu.

Nie tylko w tym przypadku adaptacja bergmanowskiego dramatu daje okazję do obcowania z aktorstwem najwyższej próby. Trzeba zobaczyć, jak przewrotnie Ewa Galusińska gra byłą gwiazdę prowincjonalnego teatru kokietującą starego adoratora. Trzeba zobaczyć Magdę Skibę i Zuzę Motorniuk, które ze zrzędliwych starowinek zmieniają się w ciche, upiorne służące rodem ze „Lśnienia” Kubricka. Trzeba poczuć schizofreniczny niepokój i tajemnicę bijącą od Aleksandry Listwan w roli Justiny, upuszczającej druty do robótek, oraz Ismaela, kroczącego po wibrującej obrotówce niczym anioł śmierci. Trzeba się wpatrzeć w melancholijne zdumienie na twarzy Rafała Cielucha, że życie to tylko tyle, gdy jego bohater Oscar Ekdahl umiera podczas prób do „Hamleta”. Znów mnie zdumiało, jak niewiele wystarczy Mateuszowi Krzykowi, by powołać do życia przykuwające uwagę byty na drugim lub trzecim planie. Ile dziewczęcego wdzięku i urody ma Maj, Małgorzata Patryn. Jak władczo brzmi głos Katarzyny Dworak (Henrietta Veregérus), objaśniającej nowym domownikom zasady panujące w jej domu. Jaki smutek, mimo sztucznego uśmiechu, maluje się w oczach Małgorzaty Urbańskiej, obsadzonej w rolach bezgranicznie oddanych mężczyznom kobiet: Lydi Ekdahl i Blendy Veregérus. Bogdan Grzeszczak, grający Carla Ekdahla jest równie przekonujący jako ponury frustrat znęcający się nad niekochaną żoną i filuterny wujek urządzający dla dzieci obsceniczny pokaz fajerwerków. Kunszt Pawła Palcata poznać po tym, że sieje grozę grając powściągliwie, półtonami, bez podnoszenia głosu i uciekania się do gwałtownych gestów. Od biskupa Edvarda Veregérusa nie przestaje wiać arktycznym chłodem, nawet gdy Mania – drugi pies w obsadzie – łasząc się, kosmatym pyszczkiem wyłuskuje z jego dłoni łakocie. W scenie kominkowej kontrastuje z tą postacią ekspresywny i szalenie zabawny Gustav Adolf Ekdahl w interpretacji Pawła Wolaka, na którym skóra rubasznego restauratora, wrażliwego na niewieście wdzięki, leży jak uszyta na miarę.

Ekdahlowie mają dom w teatrze. Dosłownie, bo wprost na widowni, pod kryształowym żyrandolem, scenograf Paweł Walicki ustawił iście bajkowy domek ze szkła, w którym śpią Fanny, Amanda i Aleksander. W jego ścianach wraz ze światłem odbija się reszta ich świata, zniekształcona i tajemnicza, czasami groźna, czasami zabawna – jak w każdym dzieciństwie. Do odczytania tych majaków, oswojenia ich i przełożenia w opowieści służy wyobraźnia. Wyobraźnia, bez której nie ma też teatru. Ona tkwi jak klucz w jego drzwiach.

Chyba nie nadużyję wyobraźni, pisząc, że my wszyscy zebrani w jeden krąg po piatkowej premierze „Fanny i Aleksandra” – wstający z krzeseł widzowie, kłaniający się im aktorzy, Łukasz Kos i reszta ekipy, którą ściągnął do Legnicy, dzieci i psy, pochowana po różnych kątach obsługa techniczna, dyrektor Jacek Głomb, Robert Urbański, Marola Hotiuk i inni, których nie sposób wymienić – mamy, jak Ekdahlowie, dom w teatrze. W bardzo konkretnym teatrze. Za to doświadczenie, ten cud na premierze, dziękuję.

Tych, którzy nie widzieli legnickiej adaptacji “Fanny i Aleksandra” Bergmana w reż. Łukasza Kosa namawiam: przekręćcie klucz, idźcie do Teatru Modrzejewskiej. Zła wiadomość jest taka, że najbliższa okazja do zobaczenia tego pięknego spektaklu pojawi się dopiero pod koniec miesiąca: 28 i 29 marca o godz. 18. A potem przedstawienie będzie grane 1, 2, 3 kwietnia o godz. 11 i 4, 5 kwietnia o godz. 18. 

Piotr Kanikowski

FOT. PIOTR KANIKOWSKI

 

    Drukuj       Email
  • Publikowany: 1597 dni temu dnia 05/03/2020
  • Przez:
  • Ostatnio modyfikowany: Marzec 7, 2020 @ 4:28 pm
  • W dziale: kultura

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.


* Wymagany

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>

You might also like...

KWADRAT_BANER_oprowadzanieEMPATIA

W piątek pożegnanie ze Srebrem w Galerii Sztuki

Read More →