PWSZ_prezentacje
Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  wiadomości  >  Current Article

Rabczenko: Zmienię Legnicę

Przez   /   29/10/2014  /   No Comments

-  To, że Tadeusz Krzakowski chodzi po deptaku i ściska tysiące rak, może mu zapewnić zwycięstwo w wyborach, ale nie uczyni z Legnicy miasta lepszego do życia – mówi Jarosław Rabczenko, kandydat Platformy Obywatelskiej na prezydenta w rozmowie z Piotrem Kanikowskim.

Podziela Pan żal prezydenta Tadeusza Krzakowskiego (ale także Roberta Raczyńskiego i jego komitetu Bezpartyjni Samorządowcy) że decyzje o tym, którą obwodnicę na Dolnym Śląsku budować nie wynikają z merytorycznych przesłanek, ale zależą od politycznych gier toczących się w Warszawie czy we Wrocławiu?

-W polityce liczy się skuteczność. Chcąc robić politykę musimy mieć świadomość, że realizacja pewnych przedsięwzięć będzie wymagać ogromnej determinacji, rozmów z ludźmi i budowania relacji, które z czasem pomogą osiągać założone cele. Ważna jest aktywność w działaniu. Prezydent Robert Raczyński nie czekał na mannę z nieba tylko wziął sprawy w swoje ręce i dzięki temu Lubin ma dziś obwodnicę, z której korzystają także legniczanie jadący krajową trójką. W Legnicy podobnej aktywności ze strony prezydenta Krzakowskiego brakuje. Dla mnie nie do zaakceptowania jest już chociażby retoryka urzędu, który mówi, że czeka na inwestorów. Czeka? To może jeszcze długo czekać, bo inwestorów należy aktywnie pozyskiwać. Lokalna władza, która opowiada, że ktoś ma jej coś dać – na przykład obwodnicę – popełnia ten sam błąd, bo to ona posiadając wyborczy mandat powinna na różne sposoby zabiegać o realizację zadań ważnych dla mieszkańców.

Zatem faktu, że prezydentowi Krzakowskiemu nie udało się doprowadzić do budowy obwodnicy południowo-wschodniej Legnicy, nie uważa Pan za efekt spisku?

-Nie ulega dyskusji, że pewne konstelacje polityczne ułatwiają rozmowę, a pewne ją utrudniają. Ale mimo tego nie brakuje przykładów, że cele można osiągać także ponad podziałami partyjnymi. Przypadek prezydenta Jana Zubowskiego pokazuje, że choć PiS, z którego się wywodzi, nie miał swoich reprezentantów we władzach województwa, Głogów potrafił zrealizować w tej kadencji za fundusze unijne szereg projektów, także drogowych. Teza, że niesprzyjająca konstelacja polityczna w sejmiku nie sprzyja rozwojowi Legnicy, jest z gruntu fałszywa. Przypominam, że Tadeusz Krzakowski jest członkiem SLD tak samo jak marszałek Radosław Mołoń, więc prezydent Legnicy mimo swoich utyskiwań ma politycznego reprezentanta w zarządzie województwa. Jeśli zaniedbał jakiś działań, powinien mieć pretensje do siebie. Poprzedni fragment obwodnicy Legnicy był efektem starań jego poprzednika, więc moim zdaniem w tym obszarze pan Krzakowski się nie popisał.

To ważny obszar?

- Tak wynika z rozmów, które prowadziliśmy z mieszkańcami przy okazji pisania Obywatelskiej Strategii Rozwoju Legnicy. Drogi – dziurawe, odstające od standardów innych polskich miast – wskazywano jako jedną z największych bolączek. Zarówno w naszej strategii, jak i w moim programie wyborczym, budowa obwodnicy południowo-wschodniej stanowi bardzo ważny element. Te 4 kilometry rozwiązałyby bardzo wiele problemów komunikacyjnych Legnicy.

W swoim programie wyborczym wylicza Pan inwestycje do zrealizowania w nadchodzącej kadencji, wskazując jednocześnie jako źródło finansowania konkretne działy Regionalnego Programu Operacyjnego dla Dolnego Śląska. Wszystko wydaje się oczywiste i aż dziw, że władze Legnicy dotychczas nie korzystały z tej ścieżki. Jest jednak zasadnicze „ale”, o którym Pański program milczy: skąd brać środki na wkład własny do tych projektów.

- Wiem, że w 400-milionowym budżecie Legnicy tkwią naprawdę duże rezerwy. Dla przykładu, w ciągu ostatnich 12 lat na wynagrodzenia prezydentów wydano nominalnie, nie uwzględniając wskaźnika inflacji, 4 i pół miliona złotych. Zakładając, że wkłady własne sięgają 15-30 procent wartości planowanej inwestycji, z jednego prostego działania jakim jest redukcja etatów wiceprezydentów można co roku robić czteromilionowy projekt. Takich możliwości znalezienia w budżecie Legnicy środków na wkład własny jest więcej. Z drugiej strony, ja się nie boję długu, przy założeniu, że finansuje się nim inwestycje mające przynosić przychód, wartość dodaną, a nie konsumpcję.

Zapowiada Pan, że urzędnicy w ratuszu zaczną przyzwoicie zarabiać i że ukróci Pan ciągłe podwyżki opłat w mieście. Na to też trzeba będzie skądś wziąć pieniądze. Skąd? Wzrosną podatki lokalne?

- Legnica już dzisiaj ma jedne z najwyższych wpływów z opłat lokalnych na głowę mieszkańca, co w moim odczuciu nie świadczy o niej pozytywnie, ale jest przejawem fiskalizmu tego miasta. Tutaj naprawdę dużo z jednego mieszkańca ściąga się do budżetu. Stawki za wodę i ścieki też są bliskie maksymalnym, więc w tym względzie nie istnieje przestrzeń do kolejnych podwyżek cen. Co do wynagrodzeń urzędników, wyznaję zasadę, że wynagrodzenie pracowników musi być skorelowane z ich efektywnością, wydajnością, przydatnością dla pracodawcy. Jeżeli chcemy zatrzymać w urzędzie najlepszych ludzi, a nie tylko osoby nastawione na przetrwanie, to warto w nich inwestować, bo skorzystają z tego także klienci ratusza, mieszkańcy Legnicy. Straszy się mną jak starą czarownicą miejskich urzędników; że wejdę i będę zamiatał. „Pozamiatać” zamierzam tylko wiceprezydentów, bo to stanowiska polityczne, nie merytoryczne. Wymiana całego urzędu nie wchodzi w rachubę, choć drobne, kosmetyczne zmiany mogą się pojawić. Magistrat to bardzo duża firma zatrudniająca setki urzędników i myślę, że nie ma w Legnicy osób lepiej przygotowanych do wypełniania tych obowiązków. Być może konieczne będzie wzmocnienie niektórych działów, bo marzy mi się, aby mieszkańcy nie musieli czekać dłużej niż 20 minut na obsłużenie. W ubiegłym roku, gdy wymieniałem dowód rejestracyjny, w którym skończyły mi się miejsca na pieczątki, spędziłem półtorej godziny w urzędzie miasta i sprawy w referacie komunikacji nie załatwiłem, ponieważ były tak wielkie kolejki. Tym urzędnikom trzeba po prostu pomóc.

Mówi Pan rzeczy, które mogą budzić wśród urzędników zdumienie, bo do tej pory było tak, że na przykład pracownicy opieki socjalnej dosłownie wydzierali prezydentowi każdą podwyżkę pensji w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej..

- Chcę dobrze wynagradzać tych, którzy na to zasługują, ale jeśli zdarzą się takie incydentalne przypadki, że ktoś znalazł się na niewłaściwym miejscu, to też trzeba będzie z taką osobą porozmawiać i odpowiednie wnioski wyciągnąć. Legniccy urzędnicy to jest dobra drużyna ze słabo zmotywowanym do pracy trenerem. Jestem przekonany, że wymiana tego trenera jest w stanie wyzwolić w tych ludziach ogromne pokłady efektywności, mobilizacji.

Także mobilizacji do zabiegania o środki europejskie, które – sądząc z programu – uważa Pan za narzędzie do osiągnięcia sukcesu przez Legnicę?

- Tak. Czytam w internecie zakrawające na groteskę głosy, by nie sięgać po pieniądze europejskie, bo to jak kajdany na naszych rękach. W tych komentarzach porównuje się Unię do bolszewickiej Rosji. Jeśli my w Legnicy nie weźmiemy euro, weźmie je Głogów, Lubin, Wrocław czy inne gminy. Nie obrażajmy się na te pieniądze. Tylko finansowanie zewnętrzne jest obecnie w stanie niwelować zapóźnienia cywilizacyjne i infrastrukturalne. Legnica ma wielkie potrzeby w tym zakresie.

Dlaczego wyborcy mają uwierzyć, że w zabieganiu o unijne fundusze jest Pan skuteczniejszy niż prezydent Tadeusz Krzakowski?

- Bo jestem. Bo robię to 11 lat i mam całe portfolio przykładów, że robię to dobrze. W Arlegu zaczynałem jako stażysta czy konsultant i sam pisałem te wnioski. Napisałem ich dziesiątki jak nie setki. Mam wiele referencji od różnych klientów. Chociażby bazylika w Krzeszowie odzyskała dawany blask, dzięki temu, że przygotowywaliśmy wnioski o dofinansowanie i pomogliśmy pozyskać na jej renowację 35 milionów złotych. Osobiście pisałem dokumenty na szereg przedsięwzięć dla Legnicy: na ul. Myrka, na ul. Grabskiego, na zakup taboru autobusowego. Sam przygotowałem program rewitalizacji, który potem był podstawą do modernizacji legnickiego rynku. Ja i mój zespół opracowaliśmy wiele wniosków dla szpitala. Także dla innych gmin. W subregionie legnickim nie ma gminy, która by nie korzystała z naszego wsparcia. Nasza skuteczność była naprawdę bardzo wysoka. Dlatego nie boję się powiedzieć, że wiem, gdzie pieniędzy szukać i jak działać, żeby być skutecznym.

Czy będzie Pan wspierał starania prezydenta Lubina i burmistrza Polkowic zmierzające do powstania szybkiej kolei aglomeracyjnej dla całego Zagłębia Miedziowego? Wierzy Pan, że taka kolej mogłaby być impulsem do rozwoju regionu, w tym do rozwoju Legnicy?

- Miałem przyjemność uczestniczyć w ubiegłym roku w kilku spotkaniach poświęconych idei budowy kolei dla Legnicko-Głogowskiego Obszaru Przemysłowego. To dobry pomysł, którym interesuje się wiele podmiotów, począwszy od samorządów i zarządu województwa, skończywszy na spółce Pol-Miedź-Trans. Możemy współpracować w tej sprawie. W tym kontekście warto może uświadomić sobie, że na terenie LGOM nie będą realizowane zwane ZIT-y, czyli Zintegrowane Inwestycje Terytorialne.

Co Pan ma na myśli?

- W nowym okresie programowania, będą, mówiąc w uproszczeniu, trzy możliwości pozyskania funduszy unijnych: poprzez konkursy, poprzez listę indykatywną z ważnymi dla regionu inwestycjami oraz poprzez ZIT-y właśnie. Pierwotnie zakładano, że na terenie Dolnego Śląska będą realizowane cztery ZIT-y: wrocławski, wałbrzyski, jeleniogórski i LGOM-owski. Aby ZIT mógł zafunkcjonować, niezbędne było opracowanie dla niego strategii i zawarcie porozumienia międzysamorządowego, które spajałoby terytorialnie obszar finansowania z ZIT. Ja stworzyłem takie porozumienie składające się z ponad 20 samorządów i napisałem też strategię. Stawką była kwota 200 milionów euro dedykowanych dla regionu. Te pieniądze nigdzie indziej by już nie trafiły.

Zatem co się stało?

- Zebrałem podpisy od prawie wszystkich samorządów – powiatów od głogowskiego po legnicki, Polkowic i mniejszych gmin – ale zainteresowania nie wyraził prezydent Tadeusz Krzakowski. A marszałek Tutaj, odpowiedzialny za wdrażanie ZIT-ów, powiedział wprost, że jeśli do porozumienia nie wejdą miasta prezydenckie, to nic z tego. Pozostałe ZIT-y powstały. I nie płakały, że nam się nie udało, bo ta pula środków, którą mogliśmy mieć dla siebie, trafiła do Wrocławia, Wałbrzycha, Jeleniej Góry.

Czy poza koleją aglomeracyjną w programach wyborczych rywali dostrzega Pan jeszcze jakieś interesujące pomysły?

- Mam takie wrażenie, że wszyscy pretendenci do urzędu prezydenta Legnicy w wielu obszarach mają bardzo podobne pomysły. I pomimo różnych barw politycznych, dostrzegają, jakie rzeczy są miastu wręcz naturalnie potrzebne. To mnie trochę uspokaja, że propozycje, które prezentujemy, nie wzięły się z próżni, ale są śladem autentycznych potrzeb zgłaszanych przez mieszkańców. Od początku w tej kampanii stawiałem na dialog z legniczanami, jako sposób wypracowania pomysłów, które mogą zmienić to miasto na lepsze. Po to były dziesiątki spotkań na podwórkach, po to była obywatelska strategia, po to były konsultacje społeczne. Uważam, że szansę realizacji powinien mieć też każdy dobry pomysł moich konkurentów.

Wierzy Pan, że po 16 listopada Legnica będzie innym miastem?

- Wybory samorządowe są, moim zdaniem, najważniejsze. Ważniejsze od parlamentarnych, prezydenckich czy eurowyborów. To podczas nich decydują się sprawy istotne dla lokalnych społeczności, mające wpływ na codzienne życie ludzie. To wtedy ludzie sygnalizują, czego od władzy chcą: remont Jaworzyńskiej ma trwać cztery lata czy kilka miesięcy; mijać dalej odrapane kamienice, czy może spróbować coś z tym zrobić; organizować zajęcia pozaszkolne dla dzieci czy ich nie organizować, itd. Zależy mi, żeby wszyscy mieszkańcy Legnicy poszli głosować, nawet jeśli stwierdzą, że mój program nie jest dla nich najwłaściwszy. Uważam, że od 25 lat mamy piękną rzecz, bo poprzez udział w wyborach możemy brać odpowiedzialność za to, co dzieje się dookoła. Naprawdę możemy wpływać na rzeczywistość. Wbrew pozorom ten jeden głos, którym dysponujemy, ma kolosalne znaczenie. W takich momentach przywołuję często przykład człowieka, który nie uzyskał mandatu, choć miał tyle samo głosów co wybrany do rady kolega, umieszczony wyżej na liście. Gdyby jeden wyborca, który został w domu, dał mu szansę, wiele rzeczy w tej kadencji mogło się potoczyć inaczej – może lepiej, może gorzej.

Wydaje się Panu, że wyborcy będą analizować programy kandydatów przed wrzuceniem głosu do urny?

- Zdaję sobie sprawę, że zwłaszcza obecnie – kiedy mamy internet, prasę, telewizję – pewne cechy pozamerytoryczne decydują o powodzeniu wyborczym. Ale też uważam, że nie wolno traktować elektoratu niepoważnie i grać na emocjach, nie proponując nic ponadto. Ważna jest prawdziwa, rzetelna dyskusja programowa. Wiem, że Legnica nie potrzebuje kolejnego celebryty, ale człowieka, który weźmie się do pracy. To, że Tadeusz Krzakowski chodzi po deptaku i ściska tysiące rak, może mu zapewnić zwycięstwo w wyborach, ale nie uczyni z Legnicy miasta lepszego do życia. Prezydent powinien być raczej kimś na kształt menadżera w firmie, który musi za tą firmę – stutysięczne miasto – brać odpowiedzialność. Od samej celebry niczego nam nie przybędzie, niestety.

 

    Drukuj       Email
  • Publikowany: 3467 dni temu dnia 29/10/2014
  • Przez:
  • Ostatnio modyfikowany: Październik 29, 2014 @ 5:59 pm
  • W dziale: wiadomości

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.


* Wymagany

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>

You might also like...

414-237464

Pijany i agresywny. Rzucał kamieniami w okna

Read More →