Przed Sądem Rejonowym w Legnicy kończy się pierwszy w mieście proces o brak pojemników na odpady. W roli obwinionego występuje były wojewoda legnicki Wojciech Sagan. Nie przyjął mandatu, którym chcieli go ukarać strażnicy miejscy, bo nie mieli prawa wtargnąć na posesję ani zaglądać mu do śmieci. Za proces odwdzięczył się doniesieniem do prokuratury.
Straż Miejska w Legnicy skontrolowała w tym roku 4 tysiące posesji pod kątem wypełniania przepisów nowej ustawy o gospodarce śmieciami. W przypadku stwierdzenia nieprawidłowości, interwencje kończyły się postępowaniami mandatowymi. Przypadek Wiesława Sagana stanowi wyjątek.
Zdaniem Sagana dlatego, że on akurat zna prawo (posiada m.in. certyfikat audytora wiodącego ochrony środowiska). Wie, co strażnikom miejskim wolno, a czego nie wolno. Poza tym na widok munduru nie wpada w popłoch, jak większość obywateli.
Zanim doszło do interwencji funkcjonariuszy, toczył z Legnickim Przedsiębiorstwem Gospodarki Komunalnej wojnę o kształt umowy na dzierżawę pojemników na śmieci. Przywiózł kubły z LPGK, zapłacił za nie, ustawił na swej posesji i opłacał odbiór odpadów zgodnie ze złożoną w ratuszu deklaracją. Ale nie chciał podpisać umowy, bo w jej tekście, standardowo przedkładanym klientom firmy do zatwierdzenia, wypatrzył zakazane prawnie klauzule stawiające go w gorszej sytuacji. Domagał się ich usunięcia. Ponieważ LPGK zagroziła mu zabraniem kubłów, zawiadomił Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów oraz poskarżył się prezydentowi Tadeuszowi Krzakowskiemu. UOKiK wydało korzystną dla Sagana decyzję, nakazującą LPGK zmienić umowy w całym mieście. Ale zanim to się stało, 1 kwietnia sporne kubły zniknęły z posesji legniczanina.
- Ekipa LPGK ukradła je – nie owija w bawełnę Sagan. - Formalnie kubły stanowiły ich własność, ale kiedy je zabierano, powinienem dostać przynajmniej jakieś pokwitowanie. Nie dostałem nic.
Ekswojewoda znowu poskarżył się do ratusza na zachowanie miejskiej spółki. Również LPGK, zabrawszy swoje pojemniki, poskarżyło się, że Wiesław Sagan nie zadbał o wyposażenie posesji w kontenery do gromadzenia odpadów. W połowie kwietnia ratusz wysłał na posesję Sagana swoją urzędniczkę w asyście dwóch strażników miejskich.
Zdaniem strażnika, uczestniczącego w tej akcji, interwencja się potwierdziła. Wprawdzie Sagan zdążył w porę zastąpić wywiezione przez LPGK pojemniki dwoma zastępczymi kubłami, ale i tak znalazły się podstawy do wypisania mandatu. Za niewłaściwy kolor i za brak trzeciego kubła, na odpady zmieszane.
Wiesław Sagan odmówił przyjęcia mandatu. Twierdzi, że ustawa nie zobowiązuje go do posiadania pojemnika na odpady zmieszane, jeśli jego gospodarstwo ich nie produkuje. Nie uniemożliwia też korzystania z pojemnika sąsiada, jeśli zachodzi taka konieczność. Przyznaje, że oba kubły do segregowania były zielone, bo tylko takie udało mu się kupić, ale oznaczył klapy odpowiednimi kolorami i napisami.
- Interwencja była niecelowa. Szykanowano obywatela, który miał odwagę powiedzieć, że spółka należąca w stu procentach do miasta popełniła błąd – uważa Wiesław Sagan.
Złożył doniesienie do prokuratury na Straż Miejską w Legnicy, bo jej funkcjonariusze bez uprawnienia weszli na jego posesję, choć kontroli śmietników wolno im dokonać tylko w towarzystwie rzeczoznawcy. Ustawodawca wymaga też, by z takiej kontroli sporządzono protokół podpisany przez właściciela posesji, a jedynym śladem po kwietniowej interwencji jest notatka służbowa.
Strażnik miejski, który brał udział w feralnej interwencji, przyznaje, że nie sprawdzono, gdzie przebiega granica posesji. Ale nie wchodzono za ogrodzenie. Kontroli dokonano z chodnika, przechylając się przez ogrodzenie i otwierając klapy kubłów.
- Czy jeśli sięgnę z drogi przez płot po jabłka w cudzym sadzie, to uniknę naruszenia granic posesji? – stawia retoryczne pytanie Wiesław Sagan.
Wyrok w środę.
FOT. PIOTR KANIKOWSKI
Drukuj
Email
