Może tylko ja czuję zażenowanie, gdy instytucja z „kulturą” w nazwie organizuje koncert disco polo.
Odlotowe Święto Legnicy i trzy wielkie koncerty na lotnisku już za tydzień. Podczas pierwszego z nich będzie królować gatunek zwany disco polo. To muzyka idealnie trafiająca w gust ogromnej rzeszy Polaków, a miasto szarpnęło się na gwiazdy – zespoły Boys, Piękni i Młodzi oraz Bastę – więc jestem przekonany, że pod sceną doskonale będą bawić się tysiące legniczan. Super. Tylko dlaczego ten fajerwerk szmiry, bezguścia, tandety i chamstwa odpala instytucja, której nazwa brzmi: Legnickie Centrum Kultury?
Czy słowo „kultura” w nazwie LCK oznacza coś innego niż, dajmy na to, w szyldzie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, skoro tak trudno mi wyobrazić sobie panią profesor Małgorzatę Omilanowską wydającą publiczne pieniądze na festiwale disco polo w Zatorze, Ostródzie, Kobylnicy? Zastanawiam się, czy pracownicy instytucji kulturalnych w Legnicy tak jak pani minister czują na sobie brzemię odpowiedzialności za to, czego będą słuchać następne pokolenia mieszkańców i, szerzej, czy przetrwają księgarnie, biblioteki, teatry, ambitne kina, filharmonie, opery, muzea i galerie sztuki? Słuchaczowi disco polo nie będą potrzebne. Nie będą mu potrzebni Czesław Niemen, Krzysztof Komeda ani Wojciech Waglewski nie mówiąc o Ignacym Paderewskim, bo wystarczy automat perkusyjny, przyciskający pięć klawiszy w keybordzie Marcin Miller plus czterech panów z gołymi torsami w roli tła. Nie będą potrzebni Olga Tokarczuk, Wiesław Myśliwski ani Wisława Szymborska, bo dylematy człowieka XXI wieku wzruszająco wyrazi grafoman z zespołu Piękni i Młodzi („Chcę tulić, śmiać się, płakać, śnić- tak z Tobą / Przez labirynty pytań złych, poprowadź własną drogą /Chcę czytać obraz myśli Twych – usłyszeć jedno słowo”). Wydaje mi się, że misją domów kultury – wszystko jedno, ze stolicy czy z prowincji – powinno być raczej podnoszenie kulturalnych aspiracji publiczności niż schlebianie złym gustom.
Nie ignoruję rzeczywistości. Faktycznie, w wolnej Polsce dorobiliśmy się gatunku muzyki, w którym – jak trafnie ocenił dyrygent i kompozytor Adam Sztaba – nic nie trzeba: nie trzeba umieć grać, nie trzeba umieć śpiewać, nie trzeba umieć pisać tekstów i nie trzeba umieć słuchać. Przez długi czas disco polo funkcjonowało jako kwintesencja obciachu: ludzie słuchali tych piosenek, bawili się przy nich, ale jednocześnie trochę się tego wstydzili. Myślałem, że tak będzie zawsze. Tymczasem w 2015 roku w Legnicy pogardzani i wyśmiewani dotąd wykonawcy szmirowatych piosenek doczekali się nobilitacji: ich koncert organizuje instytucja z „kulturą” w nazwie i chwali się tym na setkach plakatów. Nie usprawiedliwia LCK jego dotychczasowy dorobek, tzn. fakt, że w swym portfolio ma tak zacne przedsięwzięcia jak Satyrykon, Legnica Cantat, Legnickie Conversatorium Organowe, LAF czy koncerty z cyklu „strefa de…” Małgorzata Omilanowska nie robi discopolowych skoków w bok, bo dostrzega zarówno twórców bardziej godnych wsparcia z publicznej kasy, jak i odbiorców z gustem – z punktu widzenia interesów państwa – bardziej pożądanym. Władzom Legnicy zależało pewnie na frekwencji. Zamiast szukać kompromisu pomiędzy sztuką a popularnością, wykonawca ich zlecenia – LCK – poszedł po bandzie.
„To nieważne jak i gdzie, byle się działo. Teraz ważny tylko seks i Twoje ciało” – śpiewa zespół Boys w jednym ze swych przebojów. Na lotnisku w piątek 26 czerwca pewnie będzie się działo. A co i jak, to już inna sprawa.
Piotr Kanikowski