Zmarł Jan Szczepański – dobry człowiek, opiekun lubińskich gołębi, które leczył i ratował w swym zegarmistrzowskim zakładzie na ul. Traugutta. Kilkaset ptaków ocalił od śmierci. — Kochały go, ciągnęły do niego całymi stadami - opowiada Wojciech Wiszniowski, były prezes lubińskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
Do ptaków potrzebna ta sama cierpliwość co do zegarów. Niepostrzeżenie zegarmistrzowski warsztat Jana Szczepańskiego zmienił się w klinikę dla gołębi. Niektóre mieszkały w nim tygodniami, nim wydobrzały na tyle, by odlecieć. Zawsze wracały. Połamańcom pan Jan usztywniał kości kawałkami pleksi, do złudzenia przypominającymi gips zakładany na ludzkie kończyny. Słabeuszom podawał codziennie lekarstwa. Dla zdrowych zbierał po śmietnikach chleb lub z niewielkich dochodów odkupował czerstwy u piekarzy. Łącznie z kukurydzą czy słonecznikiem samo ptasie jedzenie kosztowało go miesięcznie po kilkaset złotych.
- Gołębie go z nieba poznawały. Widziały, że jedzie przez miasto na swoim rowerku, żeby je nakarmić – mówi Wiszniowski. – Ale do zegarmistrzowskiego warsztatu ciągnęły także inne zwierzęta, dokarmiane przez niego bezpańskie koty i psy. Tak przywykły do ptaków, że nie robiły im krzywdy; wściekle uganiały się za to za muchami czy ćmami.
Pogrzeb dobrego zegarmistrza odbędzie się w sobotę o godz. 12 na starym cmentarzu w Lubinie.
FOT. PIOTR KANIKOWSKI