Mieszkańcy ul. Grunwaldzkiej w Złotoryi wywiesili banery z apelem do kierowców” Zwolnij! Jedziesz jedyną ulicą bez chodnika w tym mieście”. Uważają, że właściciel drogi – Dolnośląska Służba Dróg i Kolei we Wrocławiu – oraz rządzący w mieście trzeci rok burmistrz Robert Pawłowski lekceważą kwestię ich bezpieczeństwa. Zwykłe wyjście do sklepu, wyjechanie z posesji, przejście na drugą stronę ulicy jest tu jak gra w rosyjską ruletkę.
Do szkoły, nad wodę, do kolegów dzieci idą asfaltem, skrajem ulicy, obok mijających się z prędkością 50 km/h ciężarówek, busów i samochodów osobowych. Dorosłym na ten widok serce podchodzi do gardła. Najgorzej jest ranem, gdy wszyscy spieszą do pracy, i po południu, w porze powrotów. Latem sytuację dodatkowo komplikuje sznur ciągników z przyczepami wyładowanymi rzepakiem, oczekujących wzdłuż ulicy przy punkcie skupu zboża. Tak będzie do końca żniw.
- Musiałam wyjść na miasto, ale ruch był tak wielki, że się nie odważyłam – mówi nauczycielka Joanna Pitura, która 7 lat temu wprowadziła się do jednego z domów za wiaduktem. Drży o własne i cudze dzieci, które idą tędy z Łąkowej, Chojnowskiej, Grunwaldzkiej do centrum. Kilka dni temu usiadła przy oknie, włączyła stoper na 5 minut i liczyła: 2 ciągniki, 8 tirów, 21 samochodów osobowych i 2 busy. “Dorosły człowiek pokonuje w tym czasie ok. 400 m, czyli połowę tej drogi, którą mamy tu bez chodnika. Musi w tym czasie zmierzyć się z pędzącymi pojazdami, “modląc się”, żeby żadnemu kierowcy nie drgnęła ręka na kierownicy.” – napisała na Facebooku.
Grunwaldzką leci tranzyt na Bolesławiec, Chojnów, Lwówek Śląski, Legnicę. Dostawcy hurtowni. Osobówki, które chcą szybko ominąć centrum. Wielu kierowców na widok ludzi idących skrajem asfaltu zwalnia, ale wariatów też nie brakuje. Dociskają gaz, pędząc niemal ocierając się o przechodniów. Bywa, że piesi nie mają nawet gdzie uciekać, bo po jednej stronie ciagnie sznur samochodów, a po drugiej zostaje skalista ściana, mur lub rów i trzydzieści centymetrów zamienionego w koleinę pobocza. Przedostanie się na drugą stronę ulicy to wyzwanie, bo na kilkusetmetrowym odcinku Grunwaldzkiej nie ma przejścia dla pieszych. Nie widać, czy coś nie nadjeżdża zza zakrętów. Mieszkańcy chodzą “na ucho”: zanim wkroczą na jezdnię, nasłuchują. Jeśli z obu stron nie dobiega warkot silników, decydują się przebiec przez asfalt. Są posesje, gdzie bez pomocy drugiej osoby, która obserwuje ruch na ulicy, nie da się wyjechać samochodem z podwórka. Na razie, odpukać, pod kołami giną na Grunwaldzkiej co najwyżej psy i koty, ale nie ma tygodnia, by nie doszło tu do stłuczki czy innej groźnej sytuacji. To jak kuszenie złego.
- Od 17 lat domagamy się budowy chodnika – mówi Iwona Miras, założycielka facebookowego profilu “Złotoryjskie Zakaczawie”, gdzie publikuje zrobione komórką zdjęcia i filmy. Pokazuje Grunwaldzką jako zapomnianą część Złotoryi, miasto drugiej kategorii, próbując poruszyć wyobraźnię urzędników. Może dlatego, że za burmistrza Ireneusza Żurawskiego ciągle ich zbywano, mieszkańcy tak mocno uwierzyli Robertowi Pawłowskiemu, który – człowiek z przedmieść – zdawał się rozumieć ich problemy. Cała ulica na niego głosowała. W trzy lata ten kapitał społecznego zaufania – jak się wydaje – wyparował.
28 kwietnia na spotkaniu ze społecznością ul. Grunwaldzkiej Robert Pawłowski powtórzył to, co już wiedzieli: droga nie należy do miasta, zarządza nią Dolnośląska Służba Dróg i Kolei i to tam należy adresować ewentualne pretensje. Aby przyspieszyć inwestycję, ratusz zgodził się partycypować w kosztach. Uzgodniono z DSDiK, że budowa chodnika zostanie przeprowadzona w roku 2019. Do tego czasu burmistrz zobowiązał się przekonać zarządcę drogi do kilku działań poprawiających bezpieczeństwo mieszkańców: wyrównania poboczy, ustawienia kilku luster ułatwiających wyjazd z posesji, wprowadzenia ograniczenia prędkości do 40 km/h.
Po spotkaniu na ul. Grunwaldzkiej pojawiły się ławeczki i kosze na śmieci (niebawem zostanie zamontowana siłownia zewnętrzna), ale luster ani ograniczenia prędkości nadal nie ma. Grys sypnięty na pobocze przy jednym z zakrętów, natychmiast rozjeździły samochody.
Baner nakazujący zwolnić, bo ulica nie ma chodnika, Iwona Miras i Joanna Pitura wieszały za dnia, w trzecią miesięcznicę spotkania z burmistrzem. Mijający je kierowcy unosili kciuk do góry. Sąsiedzi dziękowali. Kogo o Grunwaldzką nie zagadnąć, przyznaje, że to jedna z najbardziej niebezpiecznych ulic w Złotoryi.
Burmistrz Robert Pawłowski zapewnia, że nie bagatelizuje problemu i robi, co w jego mocy, by pomóc mieszkańcom. Był sygnał, że trzeba naprawić mostek, i mostek został naprawiony. Trzeba było położyć kostkę, by lokatorzy nie szli przez błoto do śmietnika – położono. Tak będzie ze wszystkim, ale na niektóre sprawy ludzie muszą cierpliwie poczekać. Nie wszystko da się przyspieszyć.
- Jesteśmy w trakcie rozmów z DSDiK – relacjonuje, pytany o realizację obietnic z kwietnia. – Pobocza niebawem zostaną przycięte i wyrównane. DSDiK opierało się przed wprowadzeniem ograniczenia prędkości, ale prawdopodobnie dotarła do nich nasza argumentacja i takie znaki się pojawią. Przy wiadukcie dla bezpieczeństwa pieszych zostanie wprowadzona sygnalizacja świetlna – ruch samochodów będzie odbywał się wahadłowo.
Złotoryjski ratusz uzgodnił z DSDiK dwa miejsca, w których zostaną przez Grunwaldzką poprowadzone przejścia dla pieszych. Ze względu na przepisy będzie to wymagało ułożenia w ich sąsiedztwie choć kilku metrów chodnika.
Montaż luster ułatwiających wyjazd z posesji okazał się problematyczny. Musieliby je sfinansować sami zainteresowani, bo służyłyby tylko im, a nie ogółowi użytkowników drogi . Ratusz może co najwyżej pomóc w załatwieniu pozwoleń na ich ustawienie przy ulicy. Sam kupi jedno – dla mieszkańców wspólnotowego budynku, w którym gmina ma 50 proc. udziałów.
Burmistrz Robert Pawłowski: – Ponad rok temu, gdy ogłaszaliśmy listę inwestycji drogowych, zapowiadaliśmy budowę chodnika wzdłuż ul. Grunwaldzkiej na rok 2019. I przez te miesiące nikt nie przyszedł, że może by to przesunąć na rok 2018. Dopilnujemy, by chodnik powstał w zapowiadanym terminie. Trzeba tylko cierpliwie poczekać.
FOT. PIOTR KANIKOWSKI
marszałek czy wojewoda to postaci z innego wymiaru, niemal mitologiczne i zupełnie nieosiągalne… co innego dawny kierownik mleczarni – swój chłop, wysłucha, zrozumie i wyjaśni dlaczego się nie da, a na burmistrza to nie powinni przecież narzekać skoro zrobi im koniec lata z discopolo i drogę do śmietnika utwardził
Panie Piotrze, o co w tej Złotoryi chodzi? Droga wojewódzka, pretensje do burmistrza. Do marszałka i radnych sejmikowych cisza. Błąd burmistrza, że wdaje się w dyskusje zamiast uciąć, że to rola marszałka i jego służb. Uświadamiajcie w Złotoryi ludzi kto za co odpowiada bo potem wyborcy mylą marszałka z wojewodą i nie potrafią go rozliczyć przy urnie i wymagać tego co im się należy a tarczą zostaje lokalny radny albo wójt