Czy podczas poniedziałkowego pożaru kurnika w Prochowicach można się było za darmo i całkowicie legalnie zaciągnąć marihuaną? Zdaniem strażaków, którzy z pełnym poświęceniem walczyli z żywiołem, nie tylko charakterystyczny zapach świadczył, że w budynku funkcjonowała plantacja konopi indyjskich. Policja taka pewna nie jest.
Strażacy otrzymali wezwanie ok. godz. 17. Oficer dyżurny wysłał do akcji dziewięć zastępów. Sądzili, że jadą gasić kurnik, w którym podczas prac dekarskich zajęło się ocieplenie. Ocieplenie budynku rzeczywiście się paliło, ale choćby śladu drobiu nie było. Uwagę strażaków zwróciły natomiast doniczki z charakterystycznie wyglądającymi krzaczkami, specjalistyczne lampy i sprzęt do nawadniania roślin. Gdy rozpoznali zapach unoszący się w powietrzu, wniosek nasunął się sam: płonęła potajemna plantacja konopi indyjskich. Nie zwlekali z powiadomieniem policji.
Akcja gaśnicza trwała pięć godzin. Od podejrzanych oparów izolowała strażaków stosowna aparatura stosowana w takich sytuacjach. Poza tym ze względu na grożący zawaleniem strop starali się trzymać od konopi na dystans. Z wypowiedzi rzecznika Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej wynika, że objawów nadużycia narkotyków u kolegów biorących udział w akcji nie dostrzegł.
Gdy po ugaszeniu pożaru strażacy odjechali, policja przejęła pogorzelisko. Funkcjonariusze nie dali jednak rady upilnować “kurnika” i znowu doszło do pożaru. Tym razem budynek spłonął doszczętnie. Strażacy sugerują, że to sprawka podpalacza, który chciał zatrzeć ślady przestępstwa. Policja czeka na opinię biegłego w tej sprawie. Nie ufając ślepo nosom strażaków, sprawdza też, czy w Prochowicach rzeczywiście wytwarzano marihuanę.
FOT. POLICJA (zdjęcie ilustracyjne)