Oskarżeni w aferze salezjańskiej przemówili. – Wszystkie osoby duchowne chciałbym przeprosić i wyrazić głęboki żal, że je zawiodłem – mówił na ostatniej rozprawie przed wydaniem wyroku ks. Ryszard M., uchodzący za inicjatora wyłudzeń milionów złotych z Kredyt Banku. Przeprosiny skierował również do swoich byłych parafian z Lubina. – Czuję winę. Zdaję sobie sprawę z krzywdy, jaką ponieśli.
Ks. Ryszard M., były szef Fundacji Salezjańskiej z Lubina, jest jednym z 12 mężczyzn, których wrocławska prokuratura oskarża o wyłudzenie w latach 1999- 2001 z legnickiego oddziału Kredyt Banku 65 pożyczek lombardowych na łączną kwotę ponad 418 mln zł. Sfałszowano przy tym setki dokumentów, by wykazać fikcyjne zabezpieczenia kredytów. Część pieniędzy poszła na budowę kościoła, a część salezjanie próbowali pomnożyć inwestując na giełdach w kraju i zagranicą.
Afera nadszarpnęła autorytet Kościoła. Wśród 12 oskarżonych, aż 9 to księża. Według prokuratury, stanowili zorganizowaną grupę przestępczą.
Przepraszając dzisiaj duchownych i świeckich ks. Ryszard M. mówił spokojnie i z namysłem. Zaznaczył, że choć niektórzy mogą odebrać jego słowa jako frazes, zwykłe gadanie wywołane okolicznościami, jego przeprosiny są szczere. Oświadczył, że na ile mógł, starał się zadośćuczynić , także materialnie, osobom skrzywdzonym.
- Proszę o sprawiedliwy wymiar kary, choć może nie w takim zakresie jak chce prokurator. Co będzie, to sąd osądzi – zakończył ks. Ryszard M. Dla szefa Fundacji Salezjańskiej prokurator zażądał 15 lat pozbawienia wolności.
Przed ks. Ryszardem M. głos zabierali inni współoskarżeni, ale tylko on nie prosił o uniewinnienie. Ks. Waldemar K., który w latach 1990-1998 pracował w parafii św. Jana Bosko w Lubinie zapewniał, że od samego początku nie miał świadomości, że uczestniczy w czymś, co jest niezgodne z procedurami bankowymi i przepisami prawa.
- Stosowałem się do tego, co sugerował bank, ilu ludzi znaleźć, by te kredyty otrzymać. Pokazywano mi, jakie mają być zarobki – mówił ks. Waldemar K. – Pod dyktando pracownic banku na miejscu przygotowywano dokumenty. Byłem przekonany, że działamy zgodnie z prawem. Pożyczki były spłacane, nikogo nie wprowadzałem w błąd, współpracowałem z prokuraturą. Proszę o uniewinnienie albo, jeśli sąd uzna, że w czymś zawiniłem, o sprawiedliwy wyrok.
Inny z oskarżonych księży twierdził, że do czasu zatrzymania nie miał świadomości, jaka jest skala zaciągniętych pożyczek. Obwiniał bank. Twierdził, że sfałszowano w nim wiele dokumentów, wiele podpisów zostało sfałszowanych damską ręką. Według niego, gdy o kredytach zrobiło się głośno, bank zacierał ślady przestępstwa, czyścił papiery, szantażem i groźbami wzywał księży do siebie, nakłaniał do mówienia nieprawdy.
Mirosław M., biznesmen który według aktu oskarżenia miał wspólnie z księżmi uczestniczyć w zorganizowanej grupie przestępczej, przypuścił atak na wrocławską prokuraturę. Twierdził, że przekazała Urzędowi Kontroli Skarbowej w Krakowie nieprawdziwe informacje, jakoby kupił sobie 9 luksusowych samochodów, samoloty odrzutowe i jachty.
- Prokuratura chciała ze mnie zrobić Ala Capone – mówił Mirosław M. – Nie przyznaję się do uczestniczenia w grupie przestępczej, nie działałem z zamiarem wyłudzenia kredytów lombardowych i nie osiągnąłem z tego tytułu żadnych osobistych korzyści.
Sędzia Jan Ryszard Nowak ogłosił tygodniową przerwę w sprawie. W przyszły piątek zamierza ogłosić wyrok.
FOT. PIOTR KANIKOWSKI
Ksiądz z wykształceniem teologicznym, nie wiedział że łamie prawo? Prawo Rzeczypospolitej Polskiej? No tak. Prawo kościelne nie przewiduje łamania prawa w kraju zdobytym i poddanym.