Grupa 6-7 bezdomnych koczuje w szpitalu w Złotoryi. Konsumują nalewki z Biedronki, zaczepiają pacjentów, angażują personel i wywołują awantury z lekarzami na dyżurze, próbując dostać się na oddział, do czystego łóżka. Zdarza się, że wchodzą do sal chorych i kradną zostawione na wierzchu bułki czy napoje. Albo biorą kąpiel na chirurgii. Problemem zajęli się radni.
Temat wywołał radny Kazimierz Niklewicz. Na własne oczy widział, jak na noc bezdomni z miasta ściągają do powiatowego szpitala, aby się ogrzać i dopić resztę tanich alkoholi. W poczekalni przed izbą przyjęć kręcą się pomiędzy chorymi i ofiarami wypadków, zwożonymi przez pogotowie. Drzemią na krzesełkach. Bywają nachalni i agresywni.
Doktor Barbara Kołodziej, ceniony lekarz rodzinny, wyznaje, że rozważa rezygnację z dyżurów w szpitalu, bo w takich warunkach trudno pracować. – O jedenastej czy dwunastej w nocy taki bezdomny blokuje mi dyżurkę. Jestem bez żadnego wsparcia. W kącie. Nie mogę sięgnąć po telefon. Bezdomny siedzi na krześle, obraża mnie i życzy sobie, żebym ja swoją władzą spowodowała przyjęcie na oddział, jakikolwiek, bo on chce się przespać i umyć; chce być zabezpieczony przez oddział. Prędzej pewnie przyjechałaby karetka, gdybym powiedziała, że mam zawał i siłą ostatnią wzywam lekarza. Po kilkudziesięciu minutach oczekiwania przyjeżdża zespół dwóch policjantów, którzy najpierw mnie przepytują w obecności tego bezdomnego, co się dzieje, czy on jest agresywny, czy mi zagraża. Nie widzą, że jestem kobietą sam na sam o dwunastej w nocy z lumpem, który uniemożliwia mi wykonywanie obowiązków służbowych. Tam nie ma pielęgniarki ani pacjenta, który mógłby wstać z łóżka. Ja nie mam do kogo krzyknąć. Nie mam do kogo zadzwonić.
Takie sytuacje są, jak twierdzi Barbara Kołodziej, codziennością. Trwa na dyżurach tylko z poczucia obowiązku, bo wie, że jak zabraknie lekarzy dyżurujących to szpital się posypie.
Z uciążliwymi, niekiedy trzeźwymi, niekiedy pijanymi nieproszonymi gośćmi użerają się pielęgniarki. Gdy zostają w pojedynkę na drugiej zmianie lub nocce nie są w stanie upilnować kręcących się po oddziałach intruzów. Bezdomni wchodzą do sal, w których śpią chorzy, i okradają ich z jabłka, soku, bułki; drobnych rzeczy pozostawionych na szafkach. W tym tygodniu wykąpali się na chirurgii na koszt firmy.
Pracownicy szpitala nie wiedzą, jak reagować.
- Jeśli któryś bezdomny umrze na mrozie wygoniony ze szpitala, to nie chciałabym być w skórze całego w zasadzie miasta, na które spadnie ta sprawa – mówi radna Barbara Charytonuk, złotoryjska chirurg.
Radny Józef Sudoł zażartował, by odwozić ich do Bolesławca. Aby wyjaśnić żart, opowiedział historię, którą usłyszał od doktor Charytoniuk. W weekend pod złotoryjski szpital podjechał radiowóz z Bolesławca. Policjanci przywieźli swojego bezdomnego.
Opowieść Sudołą zabrzmiała groteskowo. Proszę o jej sprawdzenie asp.szt. Annę Kublik-Rościszewską, oficer prasową Komendy Powiatowej Policji w Bolesławcu. – Jedyne zdarzenie z weekendu, pasujące do tego opisu, to interwencja z nocy z niedzieli na poniedziałek – odpowiada po kilku minutach. – Nasi funkcjonariusze przywieźli wówczas nietrzeźwego mężczyznę do lekarza w Złotoryi celem uzyskania zaświadczenia, że może przebywać w areszcie. Musieliśmy tak zrobić, bo w Bolesławcu nie pełniła nocnego dyżuru żadna placówka służby zdrowia. Pan był pijany, ale nie wiem, czy był też bezdomny. Po badaniu został z powrotem zabrany do Bolesławca.
Czy złotoryjska Straż Miejska wie o koczujących w szpitalu bezdomnych?
- Na samym początku sezonu mieliśmy jedną taką interwencję. Poza tym nikt nie zgłaszał nam problemu – mówi Jan Pomykała, komendant Straży Miejskiej w Złotoryi. – Rozeznamy się. Jeśli sytuacja nas przerośnie, poprosimy o pomoc policję – obiecuje.
Policja problem z bezdomnymi w szpitalu zna lepiej. Od 18 stycznia do 26 lutego jeździła do nich na interwencje 54 razy.
Zgodnie z procedurą, straż lub policja powinny odwieźć bezdomnego do noclegowni (jeśli jest trzeźwy). Ewentualnie do izby wytrzeźwień. Problem w tym, że część bezdomnych nie godzi się na pobyt w noclegowni, bo obowiązuje tam bezwzględna abstynencja. Trudno rozstać się z przygotowaną na noc butelką taniego wina.
Zdaniem doktor Barbary Charytoniuk, konieczne jest spotkanie, na którym zostanie wypracowane jakieś rozwiązanie, dzięki któremu bezdomni nie będą zamarzać, a szpital będzie mógł normalnie pracować. Powinni w nim wziąć udział przedstawiciele powiatu, burmistrz, dyrektor szpitala, funkcjonariusze policji i strażnicy miejscy. Barbara Charytoniuk zwróciła uwagę, że choć z wiosną problem się sam rozwiąże, to jesienią powróci. – Bezdomnych dzisiaj jest 6-7. Za rok będzie ich 12, bo społeczeństwo daje im możliwość bycia bezdomnym, pobierania zasiłku, miłego życia z tanią nalewką, która jest już wszędzie – mówi.
FOT. PIXABAY.COM
Policji i straży miejskiej najlepiej idzie rozwiązywanie prostych problemów albo wlepianie mandatów tam, gdzie najprosciej. “Przepytywanie” lekarki, zagrożony obywatel ma ocenić skalę zagrożenia, radny widział, ale straż miejska nic nie wie. Jak człowiek to czyta, to nie wie czy się smiać czy płakać. Policjant jest od okreslenia sytuacji, ma reagowac i znajdowac wyjście z sytuacji, po to został szkolony? A może to przerasta dzisiejszych funkcjonariuszy? Wszystko ma robić obywatel. Badać swoje zagrożenie, podsuwac rozwiązania, bronić się sam, a na koniec dostawąc karę, bo tak zwykle to się kończy. Niech odpowiedzialni za bezpieczeństwo wezma się do roboty, a jak mają problem z problemami, to proponuję im wspólną terapię i szkolenie z bezdomnymi. Oczywiście bez winka.