W Polsce przebywają tysiące straumatyzowanych wojną ukraińskich kobiet i dzieci. Empatia, z jaką podejmują ich moi rodacy, jest niezwykła, godna najwyższego szacunku. Ludzie starają się zachowywać jak ludzie, w dobrym tego słowa znaczeniu. Na tym tle wyraźniej rysują się akty barbarzyństwa, motywowane politycznym lub religijnym fanatyzmem.
Za barbarzyństwo, bezzasadne okrucieństwo, mam wydany wojewodom nakaz, by 12. rocznicę katastrofy smoleńskiej uczcić włączeniem syren w niedzielę o ósmej rano. Wyobrażam sobie, co czuli uchodźcy z Ukrainy, których obudził ten alarm: co czuły dzieci z Charkowa, Kijowa, Żytomierza, Łucka, Równego nauczone, by na taki sygnał zbiec do piwnicy albo schować się w innym bezpiecznym miejscu. Zamanifestowanie władzy stało się dla rządzących Polską pisowców ważne, warte wzmocnienia dziecięcych traum.
Wyłącznie z bezpodstawnym okrucieństwem kojarzy mi się też akcja katolickich fundamentalistów z Fundacji Pro – Prawo do Życia, którzy ciągają po polskich miastach billboardy z wielkoformatowym zdjęciem zakrwawionego, pokiereszowanego płodu, głosząc, że wojna na Ukrainie to pikuś wobec problemu aborcji. Nawet nie wiem, jak to skomentować. Czuję się bezradny wobec diabelskiego pomysłu, by bestialstwo rosyjskiej armii, masakry ludności cywilnej w Buczy, Mariupolu, Irpieniu, Borodziance i innych miejscach umniejszyć, zbanalizować, przedstawić jako nieistotny drobiazg. Przywykliśmy w Polsce do makabrycznych zdjęć, w publikowaniu których lubują się tzw. obrońcy życia. Co rusz jakieś pojawiają się w przestrzeni publicznej. Drażnią. Odkąd jednak są wśród nas ludzie, którzy na własne oczy widzieli pokieresowane pociskami ciała swoich krewnych, sąsiadów, przyjaciół, sprawa nie kończy sie na poczuciu dyskomfortu. Znowu postawię pytanie: co czuje dziecko z Charkowa, Żytomierza, Kijowa widząc na ulicy przy ukraińskiej i rosyjskiej fladze martwy, zakrwawiony strzęp człowieka.
Piotr Kanikowski