Filip Springer – pisarz, reporter, fotograf wyczulony na pustkę, rozpad i przemijanie – od trzech miesięcy peregrynuje po byłych stolicach województw. W wyniku reformy administracyjnej sprzed 16 lat utraciły coś więcej niż splendor. Reporterska podróż być może da odpowiedź, jak głęboka jest ta strata i jak zdegradowane do peryferii stolice sobie z nią radzą.
Niczym spadające gwiazdy, wciąż ciągną za sobą ogony pomniejszych miejscowości, z którymi tworzą silniej lub słabiej sformalizowane aglomeracje. W przypadku Wałbrzycha ważnym spoiwem staną się Zintegrowane Inwestycje Terytorialne – wymuszający współpracę mechanizm, za pomocą którego samorządy będą absorbować środki unijne do roku 2020. Legnica na utworzenie ZIT-u z sąsiadami się nie zdecydowała, ale snuje ciekawe plany budowy Legnicko-Głogowskiego Obszaru Funkcjonalnego ze zintegrowaną siecią połączeń komunikacyjnych sięgających od Głogowa po sam Bolesławiec.
Obie byłe stolice województw, które reforma z 1999 roku wyrzuciła na peryferia Wrocławia, wciąż próbują odgrywać rolę lokalnych liderów jako największe skupiska ludności w swoich regionach. Jednocześnie trudno nie dostrzegać ambicji mniejszych ośrodków, takich jak Lubin, Głogów czy Świdnica. Impuls do gry o tron dała im ta sama reforma administracyjna, która zdegradowała dawne stolice województw.
Świdnica zdołała do dziś zachować nadrzędne wobec wałbrzyskiego wymiaru sprawiedliwości urzędy: Prokuraturę Okręgową i Sąd Okręgowy. Tu mieści się też siedziba diecezji. A upadek wałbrzyskich kopalń węgla na długi czas poważnie osłabił zarówno przemysłowy potencjał Wałbrzycha, jak i argumenty za jego przywództwem w regionie. Dopiero prezydent Roman Szełemiej wyprowadza miasto z klinczu, w którym tkwiło przez kilkanaście lat. Realizuje ambitne projekty w rodzaju Starej Kopalni, budowy setek nowych mieszkań, aquaparku czy filharmonii. W mieście powstaje atrakcyjna oferta przeciwstawiająca się niekorzystnym tendencjom demograficznym.
Legniczanie pogardliwie przypominają, że jeszcze w latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia na lubińskim rynku pasły się kozy. Ale to 74-tysięczny Lubin, a nie Legnica uchodzi za serce Miedziowego Zagłębia, gdyż mieści się tu siedziba jednej z największych polskich firm, KGHM Polska Miedź S.A. W miarę przesuwania się wydobycia rudy na północ i modernizacji hut w Głogowie, tylko spadło znaczenie Legnicy jako ważnego ośrodka hutniczego. Prezydent Lubina Robert Raczyński sprytnie wykorzystuje sprzyjające mu okoliczności. W ostatnich latach Lubin oderwał się od mglistego wciąż LGOF-u i samodzielnie – w opozycji do legnickich planów – wykreował na nowoczesne, wygodne miasto, z darmową komunikacją publiczną i bezpłatnym internetem dla wszystkich. Wraz z sukcesem Pawła Kukiza zyskuje też na politycznym znaczeniu – w końcu to tutaj odbywały się spędy kukizowców i tutaj wykuwa się kształt ugrupowania, które po nadchodzących wyborach będzie prawdopodobnie jedną z głównych sił w Sejmie.
Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy projektu Filipa Springera i jego podsumowanie, jakim będzie reporterska książka o byłych stolicach województw. Bardzo jestem ciekaw tej perspektywy przybysza z zewnątrz. Tymczasem polecam śledzenie w internecie bieżących obserwacji reportera i jego lokalnych przewodników. Wystarczy wpisać do wyszukiwarki hasło: Miasto Archipelag.
Piotr Kanikowski