10 kwietnia 2010 roku wszyscy byliśmy wstrząśnięci tragedią w Smoleńsku. Wszyscy, niezależnie od politycznych poglądów, czuliśmy żałobę. 10 kwietnia 2010 roku nie było w Polsce nikogo, kto ustawiłby przy barku z alkoholami makietę samolotu z zachętą „Tu polewaj”. Co się od tamtego czasu zmieniło?
Odpowiedź narzuca się sama: katastrofa smoleńska przestała być wspólną, jednoczącą naród traumą. Została sprofanowana przez polityków na długo zanim odkryto rzekomo celową profanację zwłok w trumnach przywiezionych z Rosji,. To działacze Prawa i Sprawiedliwości z Jarosławem Kaczyńskim i Antonim Macierewiczem na czele a potem dziennikarze prawicowych mediów, lansujący coraz bardziej absurdalne teorie o zamachu, pierwsi podeptali świętość, nad którą dziś – po ujawnieniu zdjęć z Babskiego Combra w Hucie Miedzi Głogów – leją krokodyle łzy.
Midasowa przypadłość wszystkich polityków polega na tym, że czegokolwiek nie dotkną zamienia się w politykę. Jedyna na to rada jest taka: świętego nie dotykać.
Nie byłoby tego kretyńskiego barku, gdyby powtarzane w nieskończoność miesięcznice smoleńskie nie wyrodziły się z aktów pobożnej zadumy w seanse nienawiści. To by się nie zdarzyło, gdyby prezes nie przychodził na nie szczuć jednych na drugich z rozkładanego stołeczka. To by się nie zdarzyło, gdyby cynicznie rozgłaszane kłamstwo smoleńskie nie stało się częścią doktryny politycznej PiS-u.
Nie zgadzam się z komentarzami, że uczestniczki feralnej zabawy drwiły z ofiar katastrofy Tupolewa. Jeśli ktokolwiek tak myśli, musiałby przyjąć założenie, że była to impreza dla psychopatów, na których poszarpane, nadpalone, utytłane w ziemi ludzkie szczątki nie robią wrażenia. Ten maleńki tupolew podtrzymywany na zdjęciu przez uśmiechnięte panie, był co najwyżej bezmyślnym, pozbawionym empatii, odreagowaniem na hucpę, w jaką niektórzy politycy i dziennikarze zamienili narodową traumę z 10 kwietnia 2010 roku.
Piotr Kanikowski
FOT. TWITTER.PL/ PIOTR NISZTOR
FOT. PIOTR KANIKOWSKI