10 lat temu na polu pod Złotoryją został wykopany skarb wart co najmniej kilka milionów złotych. Przepadł gdzieś. I chyba nikogo nie obchodzi gdzie.
Wszystko, co znajduje się pod ziemią, stanowi własność Skarbu Państwa. Nawet rdzewiejąca w skibie od wojny radziecka menażka z punktu widzenia prawa jest zabytkiem i o jej znalezieniu eksploratorzy powinni powiadomić odpowiednie służby konserwatorskie. Menażką nikomu z urzędników nie chciałoby się kłopotać, ale tzw. depozyt z Kopacza, czyli prawie 600 srebrnych monet z końca XI wieku, to nie zardzewiała miska zgubiona w marszu na Berlin. Wydawałoby się, że państwo objawiające wilczy apetyt na fantomowy złoty pociąg nie machnie ręką na zagrabiony mu realny, naprawdę istniejący, opisany i obfotografowany przez znanych z nazwiska ludzi garniec unikatowych denarów z mennic Bolesława Krzywoustego. A jednak. Choć gwoli ścisłości po krótkim dziennikarskim śledztwie, które przeprowadziłem, powinienem napisać, że nie tyle państwo ma gdzieś skarb spod Złotoryi, co jego przedstawiciele.
Co najmniej od kilku miesięcy o odkopanych i zaginionych monetach z XI wieku wie legnicka delegatura Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków. Wiedziała o nich jeszcze zanim skontaktowałem się z jej pracownicą, aby wypytać o sprawę. Z naszej rozmowy nie wywnioskowałem jednak, by służby konserwatorskie zamierzały podjąć jakiekolwiek działania zmierzające do odzyskania tzw. depozytu z Kopacza. Gdybym miał zgadywać dlaczego, zaryzykowałbym odpowiedź: z inercji – z urzędniczej niechęci do dokładania sobie roboty. Bo przecież nie przez to, że w istnienie skarbu nie wierzą.
Co najmniej od kilku lat o denarach spod Złotoryi wiedzą pracownicy Polskiej Akademii Nauk i wrocławskiego Ossolineum, w których ukazywały się poświęcone mu publikacje. Ich autorka nie chce wyjawić, skąd wie o znalezisku ani w czyim posiadaniu obecnie znajdują się monety. Rozumiem: gdyby mi to zdradziła, byłaby skończona jako naukowiec. Tak jak w dziennikarstwie, kariera naukowa wymaga lojalności. Kooperacja z szemranym towarzystwem kolekcjonerów skupujących po cichu obiekty z dzikich wykopalisk zwiększa szansę na opublikowanie czegoś ciekawego; czegoś, do czego nie dotrą pozbawieni kontaktów badacze zdani wyłącznie na muzealne magazyny.
Podsumujmy: urzędnicy mają spokój, naukowcy uznanie środowiska, złodziej pieniądze a państwo figę z makiem. Wszystkim odpowiada takie status quo. Naprawdę?
Piotr Kanikowski
PS: Felieton zapowiada nowy numer bezpłatnego 24Tygodnika, który dziś pojawił się w dystrybucji. Szukajcie nas w swoich sklepach, ośrodk
a nie jest tak jak czesto bywa ze to ci sami urzednicy maczaja w tym palce i stad brak zainteresowania??