Proszę państwa, nie idzie się do polityki dla pieniędzy. Właśnie w tej chwili wszyscy wyznawcy PiS-u tatuują sobie świeży bon mot Prezesa na łydkach, żeby mieć go co wieczór przed oczami przy ściąganiu skarpet. Jednocześnie zachodzą w głowę, po co w takim razie się idzie do polityki. Tego póki co Prezes jeszcze nie wyjawił.
Opiniotwórcze media zwracają uwagę, że Prezes żywi szacunek do radnych spełniających się w spółkach Skarbu Państwa i – symultanicznie – absolutną wzgardę dla mamony, która najpierw wypłynęła w ich oświadczeniach majątkowych, a potem na billboardach opłaconych przez totalną opozycję. Choć brzmi to nieprawdopodobnie, najwidoczniej przez całą dotychczasową kadencję Prezesa okłamywano, że w zarządach i radach nadzorczych zasiadają wyłącznie oddani wspólnej sprawie wolontariusze. I pewnie nie wróciłby z kosmosu na Ziemię, gdyby któregoś dnia przez okno na ul. Nowogrodzkiej (omyłkowo włączony kanał TVN?) nie zobaczył konkurencji z „konwojem wstydu”.
Chcąc dać odpór wrogiej propagandzie, ulicy i zagranicy, partia zachęca, aby majątek zbity np. na posadzie w KGHM, spieniężyć i przekazać uroczyście Polskiej Fundacji Narodowej na pomalowanie wszystkiego co się da w barwy ojczyste. Przykład właściwej postawy obywatelskiej dali ministrowie, którzy niedawno setkami tysięcy złotych z rządowego funduszu płac bezinteresownie i całkowicie spontanicznie wsparli charytatywną działalność Caritasu.
Prezes zapowiedział, że dla szanowanych partyjnych działaczy, którzy już się dorobili, nie będzie miejsca na listach wyborczych. Czyli naród może być spokojny, że starych przy korycie z czasem zastąpią nowi. Ideowcy prosto spod igły.
Na wszelki wypadek – gdyby za kilka miesięcy okazało się, że do polityki nie idzie się również po władzę – w salonach tatuażu rekomenduje się działaczom zostawienie wolnego miejsca na drugiej łydce. No chyba, że chodzi o hasło „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Ono zawsze i wszędzie.
Piotr Kanikowski