Z najpiękniej oświetlonego miasta na Dolnym Śląsku wyprowadzają się ludzie, którzy chcieli robić tu sztukę. Symbolem kulturalnych aspiracji Legnicy staje się Julek i lew, który śpiewa kolędy głosem Ryszarda Rynkowskiego.
Na decyzję Pawła Sroki i Dagmary Angier-Sroki – dwóch trzecich Fundacji Sztuka dla Ludzi – złożyło się szereg czynników. Oni sami nie chcą mówić o powodach swej wyprowadzki z Legnicy, rozdrapywać ran, skarżyć się i żalić. Przez pięć lat próbowali budzić w starszych i młodszych mieszkańcach twórcze aspiracje, skłaniać do czytania książek, zachęcać do uczestniczenia w kulturze. Jednocześnie nie unikali podejmowania ważnych społecznie spraw i jedna z nich – próba obrony godności dzieci przed regulaminem wymyślonym w Szkole Podstawowej nr 2 – nieoczekiwania przekształciła się w polityczny konflikt z władzami miasta. Zgaduję, że to był punkt krytyczny: odtąd musiało im towarzyszyć doświadczenie odrzucenia, niezrozumienia i osamotnienia. Już nie tylko estetyczny gust, ale też wrażliwość Sroków okazała się kompletnie rozchodzić się z gustem i wrażliwością prezydenta Tadeusza Krzakowskiego. Gdy oni tworzyli murale z mądrym przesłaniem w zdegradowanych rejonach Legnicy, on dekorował centrum banalnymi konstrukcjami z kolorowych ledów i plastiku.
Legnicą nie została mekką streetartowców, obwołano ją za to najpiękniej oświetlonym miastem na Dolnym Śląsku. Przypomnę, że kilkanaście lat temu miasto błyszczało nie od bożonarodzeniowych pozłotek – za sprawą festiwali literackich powszechnie nazywano je polską stolicą poezji, bo to tu regularnie czytali najświeższe wiersze Piotr Sommer, Marcin Świetlicki, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki. Artur Burszta – organizator tych poetyckich spędów – 12 lat temu przeprowadził się do Wrocławia. Władzom Legnicy zabrakło chęci lub determinacji, aby go zatrzymać.
Żal Burszty i żal Sroków. W dolnośląskiej stolicy bożonarodzeniowego blichtru przetrwał jeszcze – chwalić Boga – rewelacyjny teatr, ale ze względu na personalny konflikt pomiędzy dyrektorem legnickiej sceny a prezydentem miasto ostentacyjnie ignoruje jego istnienie w swych działaniach promocyjnych. Na szczęście, Jacek Głomb – choć też przyjezdny – przez dwadzieścia parę lat pobytu w Legnicy zdążył zapuścić głębsze korzenie niż tamtych troje. I wygląda na to, że dla dobra miasta jest w stanie znieść nawet docierające do jego gabinetu spod pobliskiej katedry ryki Ryszarda Rynkowskiego.
Piotr Kanikowski
FOT. PAWEŁ KANIKOWSKI