Tadeusz Krzakowski sprawdza, jaka “liczba jednostek” jest zaangażowana w tworzenie spektaklu “Wyzwolenia” w Teatrze Modrzejewskiej i jaki jest “koszt jednostkowy” oraz “koszt całkowity” poszczególnych “jednostek” w rozbiciu na autora, aktorów, reżysera, kompozytora, rekwizyty, reklamę, kostiumy i inne. Zamiast przyznanych przez radę miejską 200 tys. zł, przed premierą prezydent przysłał dyrektorowi Jackowi Głombowi druczki do zabawy w biurokrację.
57 dni temu Rada Miejska Legnicy uchwałą zobowiązała prezydenta do przekazania Teatrowi Modrzejewskiej w Legnicy 200 tysięcy złotych dotacji na przygotowanie premiery “Wyzwoleń” inspirowanych dramatem Stanisława Wyspiańskiego. Prezydent musi wykonać uchwałę, choć jest mu ona wyraźnie nie w smak. Od lat drą koty z Jackiem Głombem, dyrektorem legnickiej sceny, więc foch nie zaskakuje. Cóż jednak pozostaje człowiekowi, kiedy jest tylko organem wykonawczym? “Dura lex, sed lex” – jak mawiali starożytni.
Znalazłszy się w tej niekomfortowej sytuacji Tadeusz Krzakowski początkowo chciał zastosować strategię śpiocha, tzn. przespać premierę “Wyzwoleń” nie przekazując nań ani złotówki. Ale artysty przyszły go obudzić na sesję. Pokrzyczały do mikrofonu, że nic nie robi a terminy naglą, i trzeba było chybcikiem wymyślić coś lepszego.
W tych okolicznościach prezydent zdecydował się na strategię biurokraty. Cerbera posadzonego przez wyborców w ratuszu po to, by każda złotówka z publicznych pieniędzy została wydana równie dobrze jak ów milion złotych, za który okazyjnie kupił dwa lata temu donice, ławki i płotki na ul. Jaworzyńską. W tym celu zatrudnieni w legnickim magistracie na etatach eksperci od biurokratyzacji opracowali wzór dwóch tabelek, które niezwłocznie wysłano Głombowi, aby i on miał co robić zamiast szwendać się po sesjach.
Musieli to być nie byle jacy specjaliści, tęgie głowy, bo np. w tabeli nr 1 wymyślili aż 192 rubryki do wypełnienia. Same ważne. Na przykład jaki jest “rodzaj miary” dla choreografa i jaki jest jego koszt “z wnioskowanej dotacji (w zł)”, “ze środków finansowych własnych (w zł)” i “z innych środków finansowych (w zł)”. To samo dotyczy wszystkiego, od autora po dekoracje, dzięki czemu w magistracie będę wiedzieli, czy autorzy tekstów na ich stronę internetową nie byliby tańsi od Magdy Drab, czy znany reżyser z Warszawy nie wziął za dużo za robotę na prowincji i czy plakatów nie dałoby się na ksero taniej poodbijać.
Ponieważ Tadeusz Krzakowski skrupulatnie liczy, ile jednostek kostiumów zaordynował teatr na potrzeby premiery, przyszedł mi do głowy pewien pomysł, który zgłaszam realizatorom pod rozwagę. Może, mimo wszystko, nie jest jeszcze za późno. Chodzi o to, że można by dla satysfakcji prezydenta wprowadzić na scenę trochę golizny. Za zaoszczędzone na kostiumach pieniądze miasto kupiłoby legniczanom drugiego lwa ryczącego kolędy głosem Ryszarda Rynkowskiego i wszyscy byliby zadowoleni.
Gdyby przetestowana na Jacku Głombie taktyka przyniosła pożądane rezultaty (czytaj: lwa ryczącego jak Rynkowski), można pokusić się o działania na szerszą skalę. Kto wie, może opłaciłoby się powołać do istnienia odrębny wydział w urzędzie miasta, który będzie się zajmował tylko tworzeniem tabelek oraz ich analizowaniem. Proszę sobie wyobrazić, jak magicznie wyglądałaby wówczas Legnica na Boże Narodzenie!
Piotr Kanikowski
PS: Cieszę się, że nie jestem dyrektorem teatru, bo doprawdy nie wiedziałbym, jak wypełnić niektóre rubryki. Na przykład co wpisać w polu “rodzaj miary” przy reżyserze? Że Koenig zaliczył go kiedyś do młodych zdolnych czy że Majcherek uznał go za wybitnego? A może miara powinna być ściślejsza, na przykład podana w centymetrach lub kilogramach, by dało się prosto obliczyć ile dotacji przypada na kilogram reżysera?
kibolku
jemu dali a ty dalej na rynku z kapeluszem.Przynajmniej bys sie umył.
Felieton świetny. Czytając, można się doprawdy uśmiać. Ale potem przychodzi refleksja bynajmniej niewesoła. Bo z tej absurdalnej historyjki o zawiści i lokalnych niesnaskach wyziera niestety prawda ogólna: w Polsce artyści są zależni od widzimisię polityków i urzędników, muszą wisieć na ich klamce, poddawać się ich wydumanym procedurom, za którymi kryje się nierzadko ignorancja pomieszana z poczuciem satysfakcji, że jest się górą. To jedna strona medalu – drugą jest bezwstydna komercja. Tylko kilkoro najwybitniejszych jest w stanie prześlizgnąć się między Scyllą a Charybdą. Reszta musi z obrzydzeniem w tym uczestniczyć – albo zmienić profesję.
Nudził się chłopina, chodził po ulicach z KODowcami. Co on się namarzł bidny. Dali mu zajęcie i git.
Szachy – rodzina strategicznych gier planszowych rozgrywanych przez dwóch graczy na 64-polowej szachownicy, za pomocą zestawu pionów i figur