Byłem na Przystanku Woodstock. Pojechałem z ciekawości. W tłumie szacowanym na 750-800 tysięcy dusz spędziłem kilkanaście godzin z piątku na sobotę. Po powrocie uświadomiłem sobie, że był tam mniej więcej co pięćdziesiąty Polak. Sami fajni.
Piszę „sami fajni” trochę wbrew policyjnemu raportowi, z którego wynika, że w Kostrzyniu nad Odrą pojawili się także ci niefajni. W tym roku przy okazji imprezy WOŚP doszło do 148 zdarzeń kryminalnych. Wśród nich było 86 przypadków posiadania narkotyków, 45 drobnych kradzieży, 5 włamań, 2 uszkodzenia ciała, 2 uszkodzenia mienia, 2 rozboje, 1 kradzież pojazdu i 1 zgon w wyniku wyczerpania po spożyciu alkoholu. Nawet jeśli Woodstock nie jest całkowicie wolny od złodziei czy dilerów narkotyków, biorąc pod uwagę skalę imprezy trudno o bardziej bezpieczny festiwal.
Owsiak powtarza również, że to najpiękniejszy festiwal świata, ale dla nowicjusza takiego jak ja pierwszy kontakt z Przystankiem Woodstock stanowi estetyczny szok. Pod scenę mającą rozmiary przewróconego na bok 20-piętrowego punktowca stąpa się po zgniecionych puszkach z piwa i plastikowych butelkach po coli. Młodzież siedzi i śpi wśród śmieci, czasem z głową wprost na krawężniku lub betonowej płycie. Jest taki fragment lasu, pozastawiany namiocikami, który cuchnie jak latryna. Wszystko oblepia szary pył ze ścieranej tysiącami butów ziemi – po paru godzinach ma się go w gardle, we włosach, pod powiekami.
Tym co ten syf równoważy albo całkowicie unieważnia, są poczucie wspólnoty oraz atmosfera radosnego święta. Na własne oczy i uszy przekonałem się, że woodstockowe hasło „Przyjaźń, miłość, muzyka” to nie jest pusty slogan ani propagandowy mit z Kręcioła TV. Nie wiem, jak Owsiak to robi, ale wyzwala w młodzieży najlepsze instynkty, niezależnie od tego, czy organizuje charytatywną kwestę, czy beztroską zabawę. W Kostrzynie nad Odrą widziałem setki woodstockowiczów noszących na szyi lub w rękach kawałki tektury z odręcznie nabazgranymi napisami. Najpopularniejszym nie był wcale „Daj kasę” tylko „Free hugs” („Przytulanie za darmo”). Więc w tym morzu ludzi, któremu pozwoliłem się nieść pod scenę, co chwila wpadałem na chłopaka lub dziewczynę, którzy zatrzymali się celem wymiany uścisków. W trzydziestostopniowym skwarze można było natknąć się na nieznajomych, którzy nabrali zimnej wody do pięciolitrowych baniek po mineralnej, zarzucili je sobie na ramię i bezinteresownie krążyli po festiwalowym placu spryskując zmęczony upałem tłum. Inni za darmo zaplatali warkoczyki, malowali paznokcie lub robili tatuaże z henny. Ludzie grali na bębnach i gitarach, tańczyli, śpiewali, bawili się. Nikt na nikogo nie warczał. Nikt na nikogo nie krzyczał. Nikt z nikim się nie szarpał. W trakcie mojego kilkunastogodzinnego pobytu nie zauważyłem ani jednej agresywnej reakcji. Za to co rusz odwracała się w moją stronę czyjaś uśmiechnięta buzia, ktoś wyciągał dłoń, by przybić piątkę.
Być może więc rzeczywiście jest to najpiękniejszy festiwal muzyczny na świecie a zarazem miejsce z największym zagęszczeniem fajnych Polaków: serdecznych, radosnych, kolorowych i niegłupich. Jeśli chcielibyście na chwilę przytulić się do kogoś takiego, jedźcie za rok do Kostrzynia nad Odrą. Obcy ludzie uścisną was mocno i nie wezmą za to złamanego grosza. Warto.
Piotr Kanikowski
PS: Felieton pochodzi z nowego numeru bezpłatnego 24Tygodnika Legnica-Lubin. Zapraszamy do lektury.
FOT. PIOTR KANIKOWSKI
Zabawne ze jak jest dobrze i mozna by pochwalic, to ćwokow z radyjka niet.Jak popluć sie i obrzygac kogoś to mamy ich cały peleton.