Legnica nie przyjmie wojennych uciekinierów z Donbasu. Za duże ryzyko.
„W odpowiedzi na zgłoszoną 21 stycznia br interpelację dotyczącą wsparcia zaproszonych do naszego kraju Polaków pochodzących z Ukrainy informuję, że sprawa jest bardzo złożona i wymaga szeregu wnikliwych analiz. Wokół niej rodzi się też wiele emocji. Poza faktem sprowadzenia do Polski kilkudziesieciu rodzin z Ukrainy nie znamy żadnych długoterminowych zamierzeń rządu w tej sprawie” – pisze prezydent Tadeusz Krzakowski do radnego Jarosława Rabczenki. Nawet niespecjalnie owija w bawełnę, że chodzi o pieniądze. Legnica byłaby skłonna pomóc, o ile rząd sypnie groszem. A tak, to nie. Tak to może ktoś inny się zaangażuje: firmy, deweloperzy, przedsiębiorcy.
No to mamy, z grubsza biorąc, taką sytuację jak chłop z Generalnego Gubernatorstwa, który widząc na podwórku uciekinierów z transportu do Auschwitz zatrzaskuje przed nimi drzwi swej chałupy. W końcu nie jest sam jeden we wiosce, może pójdą zjeść, zagrzać się, zdrzemnąć do sąsiada. I niech nie mają żalu, bo psami ich przecież nie poszczuł.
Różnica polega na tym, że za okupacji przyjęcie zbiegów pod dach niosło ryzyko śmierci dla wszystkich domowników, a dziś do altruistycznych zrywów zniechęca wylącznie pragmatyczny do bólu egoizm oparty o rachunek ekonomiczny. Legnica nie pomoże żadnej rodzinie wyrwanej z piekła ukraińsko-rosyjskiej wojny, bo to problem dla administracji: trzeba by ze szczupłego zasobu komunalnego wygospodarować jedno w miarę przyzwoite mieszkanie dla obcych, wyremontować je, urządzić, wesprzeć imigrantów przynajmiej na początek jakimś zasiłkiem, doglądać jak się aklimatyzują, pomóc w znalezieniu pracy, szkoły, przedszkola. Jak w każdej społeczności, znajdą się pewnie tacy, którzy będą krzywo patrzeć, że dla swoich nie starcza, a państwo (samorząd) pomaga przybłędom z Donbasu.
Od chłopa z Guberni odróżnia nas także to, że nikt od nas nie wymaga indywidualnej decyzji, co począć z wojennymi uciekinierami: przyjąć ich do siebie czy nie. Mamy luksus, bo tę decyzję demokratycznie zwaliliśmy na prezydenta Legnicy i radnych. Czy mimo wszystko jako część miejskiej społeczności nie powinniśmy jednak czuć moralnego kaca lub innego dyskomfortu, skoro decyzja naszych przedstawicieli jest daleka od empatii? Czy rozważne prezydenckie „nie”, zwalnia nas z odpowiedzialności? Nie sądzę. Nie wiem tylko, co ja – Piotr Kanikowski – mogę z tym zrobić.
Prezydent Tadeusz Krzakowski ma bez wątpienia rację, kiedy odpisuje Jarosławowi Rabczence, że decyzja o przyjęciu w Legnicy uciekinierów z Donbasu jest złożona i trudna. Nie zazdroszczę mu. Rozumiem, że jako człowiek odpowiedzialny za finanse miasta wolałby nie działać pod wpływem emocji; mieć czas na wnikliwe rozważenie argumentów za i przeciw, policzenie, zaplanowanie. Problem w tym, że są sytuacje, w których chcąc zachować człowieczeństwo nie można sobie pozwolić na jakiekolwiek chłodne analizy. Pożar, wypadek, powódź, huragan, ale też wojna – taka jak za naszą wschodnią granicą – wymagają natychmiastowych, intuicyjnych reakcji. Są ludzie, którym trzeba pomóc tu i teraz, bez kalkulowania, czy to się opłaci, i bez oglądania się na innych. Myślę, że na progu XXI wieku stanęliśmy przed kolejnym testem na człowieczeństwo. Mniej więcej takim samym, jak ten guberniany chłop, który przez wychuchaną w zmrożonej szybie dziurkę widzi zmarzniętych Żydów za swoją stodołą.
Piotr Kanikowski