Artysta umieścił zdjęcie miesiączkującej dziewczyny pośród wizerunków świętych. Grupka wierzących dopatrzyła się w tym profanacji i z pomocą mediów rozdmuchała polityczną aferę do granic absurdu. Zamiast krytyków sztuki wystawę recenzuje obecnie prokurator. Być może oceni ją też sąd. A radni, którzy za komuny pragnęli wolności wypowiedzi, kierują do prezydenta Legnicy pretensje o… brak cenzury.
Od kilku dni moją wyobraźnię rozpala myśl, co by było, gdyby prezydent Tadeusz Krzakowski zgodnie z żądaniem Adama Wierzbickiego, Anny Płucienniczak, Benedykta Ksiądzyny czy Ewy Szymańskiej zdecydował się objąć posadę naczelnika legnickiej delegatury Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. W ramach przypisów przypomnę osobom, które tego nie pamiętają, że do kwietnia 1990 roku naprawdę funkcjonowała w Polsce taka instytucja. Jej zadaniem było pilnowanie, by obywatele ludowej ojczyzny nie mówili publicznie wszystkiego co chcieliby publicznie powiedzieć. Podobną rolę w mrokach średniowiecza pełniła Święta Inkwizycja, słynna z jeszcze bardziej drastycznych metod działania. Zatem gdyby nie te, z grubsza licząc, osiem wieków cywilizacji, dyrektor legnickiej Galerii Sztuki Zbigniew Kraska, kurator wystawy “There Will Be Blood…” Piotr Rybaczek i inni zaangażowani w jej przygotowanie – włącznie z pracownikami technicznymi, sprzątaczką i portierem – skończyliby na stosie podpalonym fotografią miesiączkującej panienki. I zanim ktokolwiek zrozumiałby, o co im w ogóle chodziło, po “There Will Be Blood…” oraz jej twórcach zostałoby kilka wiaderek milczącego na wieki popiołu.
Energia, jaką zdeklarowani spadkobiercy solidarnościowych idei z lat osiemdziesiątych (była wśród nich wolność słowa) wkładają w budowę stosów dla artystów, budzi moje zdumienie i niepokój. Nic wspólnego z tymi ideałami nie ma Polska, w której ktokolwiek – prezydent, premier, radny, burmistrz, wójt czy biskup – będzie za szefów galerii decydował, jakie obrazy, rzeźby czy instalacje można publicznie pokazać. Nie ma z tymi ideałami nic wspólnego Polska, w której działający pod presją opinii publicznej urzędnik zakamuflowanej cenzury, a nie dyrektor teatru, będzie układał repertuar dla swojej sceny; w której wydawcom książek zostanie odebrana swoboda w wyborze publikacji do druku; w której z filmów znów zacznie się odgórnie wycinać twórcom sceny za trudne dla kulturowych półanalfabetów; w której punkowcom z Dezertera zastraszone radio nie da zaśpiewać: “Budujesz faszyzm przez nietolerancję”.
W tej konkretnej legnickiej historii zdumiewa mnie, jak to się dzieje, że kiedy artysta wiesza w galerii sztuki zdjęcie dziewczyny w poplamionych krwią majtkach, to kołtun widzi pornografię, czyli dziwkę z ci…ą na wierzchu. A kiedy otaczając taką fotografię wizerunkami świętych jak aureolą, artysta próbuje cokolwiek łopatologicznie wskazać inne interpretacyjne tropy, to zamiast refleksji wywołuje zgorszenie. To, co dla jednych jest apoteozą płodności, uwzniośleniem kobiety, zachytem nad jej urodą i mądrością lub odbiciem harmonii świata, innym wydaje się ohydą, szydzeniem z uczuć religijnych, wulgarnym atakiem na ludzką godność i odzieraniem z człowieczeństwa, intymności. Może nawet mniejsza o ten dysonans, bo każdy artystyczny komunikat musi się zakładać możliwość różnych prywatnych interpretacji; jeśli drastycznie odbiegają od założeń poczynionych przez artystę, to niewykluczone, że jego wypowiedź ma jakąś elementarną wadę, jest po prostu niedoskonała, niekompletna lub zbyt hermetyczna. Problem w tym, że zamiast z pokorą przyjąć takie założenie, protestujący w sprawie wystawy “There Will Be Blood…” próbują narzucić opinii publicznej, w tym lokalnym władzom, swój prywatny, bardzo prymitywny i płytki ogląd dzieła jako jedyny możliwy, bezdyskusyjny, wręcz oficjalny. Każą się bulwersować, kiedy nie ma się czym bulwersować. Oczekiwanym efektem ich manipulacji ma być zdemontowanie niezrozumiałej wystawy i ukaranie (upokorzenie? odwołanie?) dyrektora Galerii Sztuki Zbigniewa Kraski. Opozycja liczy przy okazji na erozję wyborczego zaufania, jakim cieszył się dotąd, także wśród osób wierzących, Tadeusz Krzakowski.
Ten uliczny terror uważam za bardzo niepokojące zjawisko. Sugestia, by kneblować artystów i pozwalać im robić wyłącznie sztukę prostą w interpretacji jak kloc drewna, nie sprzyja swobodnemu krążeniu idei, a w dłuższej perspektywie prowadzi do kulturalnego regresu. Od mniej więcej ćwierć wieku jestem dorosłym człowiekiem; nie życzę sobie, by zastraszony urzędnik traktował mnie jak bileter dziecko na seansie dozwolonym od lat osiemnastu. Od twórców wymagam między innymi odwagi. Chciałbym, by mieli ją również dyrektorzy galerii sztuki, szefowie wydziałów kultury i prezydenci miast.
Piotr Kanikowski