- Brońmy się! – nawoływał poseł Ryszard Zbrzyzny z sejmowej trybuny i panowie szlachta, choć z poróżnionych rodów, u boku mówcy stanęli z szablami wysuniętymi z pochew. Sojuszowcy ścisły krąg utworzyli, z nimi paru innych, i choć z reszty większość ciutkę się od Zbrzyznego odsunęła, zdystansowała, summa summarum ukrzywdzić chłopa nie pozwolili.
Draka cała poszła o immunitet, który Zbrzyznemu – i każdemu z nich z osobna – jest dany. Cóż to jest ów immunitet, pytacie. Człowiekowi prostemu, który takich cudów nigdy na oczy nie widział, wytłumaczyć trudno. Prosicie, to jużci, spróbuję objaśnić. Słuchajcie. Immunitet to jest coś jakby płaszcz magiczny albo czapka niewidka, co gdy ją na głowę założyć, postać całą niewidzialną dla prawa czyni. Człowiek taki może banki obrabiać, białogłowę w krzaczorach zbałamucić, nachlać się i autem na pasach ciężarną przejechać ? i żaden policjant, żaden prokurator, żaden sędzia tknąć go palcem nie może, dopóki reszta kolegów w Sejmie tej czapki mu z głowy nie ściągnie.
Myślicie: cóż prostszego, łapę wyciągnąć, kaptura ucapić i już po całym immunitecie. Głupio myślicie, bo niepolitycznie. A posłowie, mądrale, wiedzą, że cudzych czapek-niewidek lepiej nie ruszać, bo dziś ktoś ściągnie jedną Rysiowi, jutro koledzy Rysia zabiorą drugą Mieciowi, i ani się prezydium obejrzy a cały Sejm będzie w ciupie siedział.
Jest zarazem taki immunitet jak aureola u świętych męczenników. Ten sam blask, który bije od świętego Sebastiana wrażymi strzałami rażonego, od Młodzianków w ogniu straszliwym rozmodlonych, od głowy świętego Jana na tacy u pohańców podanej ? bije też od posłów. Z immunitetem każdy z nich święty jest i niewinny, dla ojczyzny cierpi prześladowania niesprawiedliwe, dla ludu wyborczego poświęca się bez nagrody. Spójrzcie uważnie, a zobaczycie, że i aureola Ryszarda Zbrzyznego mieni się glancowaną miedzią niczym kopuła na Świątyni Opatrzności.
Diabeł, który tyle razy w perzynę cały KGHM obrócić próbował i tyle razy pięścią od posła-związkowca po głowie dostał, raz jeszcze w tych dniach go dopadł. Postać przyjął zacną, w prokuratorskiej todze się światu objawił i paragrafy z kodeksów cytował. Choć Sojusz Lewicy Demokratycznej w porównaniu z, dajmy na to, PiS-em w egzorcyzmach doświadczenie ma marne, przepędził Zbrzyzny diabła zręcznie. Tam gdzie inni znaki krzyża ?w imię Ojca i Syna?, czynić zwykli, on wykrzyknął histeryczne ?Brońmy się!? – i podziałało. Obroniło się co się miało obronić.
Gdy sobie dziś na spokojnie tę wzniosłą chwilę analizuję, to wychodzi mi, że prawica i centroprawica nie tyle koledze z SLD wsparcia udzieliły, co stanęły po stronie wartości rodzinnych, do czego Kościół od dawna nawołuje. Jeśli nawet poseł złożył fałszywe zeznania, aby zapewnić synowi alibi, to czyż nie ważniejsza od posłuszeństwa paragrafom jest wzruszająca, rodzicielska miłość do dziecka, którą w ten sposób dobitnie zademonstrował? Teraz czekam już tylko na stosowny list Episkopatu, by ów przykład nie pozostał niezauważony. Nie ma nic bardziej budującego niż świadomość, że na tym paskudnym świecie są jeszcze wartości, które jednoczą zwykłych ludzi i niezwykłych polityków.
Więcej: Nie dorwali króliczka. Poseł Zbrzyzny zachował immunitet
Piotr Kanikowski
PS: Felieton pochodzi z nowego bezpłatnego numeru 24 Tygodnika Legnica-Lubin. Gazeta jest już dostępna w stałych punktach dystrybucji. Gorąco polecamy.