Olena i Wadim Kopyshchykowie oraz ich dzieci - Marianna (17 lat), Anatol (16 lat), Eliza (14 lat), Wiera (11 lat), Lubow (10 lat), Nadia (9 lat) i Zuzanna (7 lat) – mogą zostać w Polsce. Szef Urzędu do Spraw Cudoziemców uchylił decyzję o deportacji rodziny na Ukrainę, wydaną w styczniu przez Komendanta Straży Granicznej w Legnicy. Rodzina ma już zgodę na pobyt humanitarny w Polsce.
- Szef Urzędu do Spraw Cudzoziemców uchylił w całości decyzję Straży Granicznej o zobowiązaniu do powrotu i udzielił całej ukraińskiej rodzinie z Legnicy zgody na pobyt ze względów humanitarnych – potwierdza Jakub Dudziak, rzecznik prasowy Urzędu do Spraw Cudzoziemców.
- Naprawdę piękne rzeczy potrafimy robić, gdy ze sobą współpracujemy – komentuje legnicka posłanka Elżbieta Stępień z Koalicji Obywatelskiej, która 14 marca spotkała się w tej sprawie z ministrem Rafałem Rogalą, szefem Urzędu ds. Cudzoziemców. Po tej rozmowie była już spokojna o los ukraińskiej rodziny, bo pan minister zareagował z empatią i pełnym zrozumieniem sytuacji państwa Kopyshchyk. Obiecał, że w ciągu dwóch miesięcy zostanie wydana decyzja. I słowa dotrzymał.
Za Oleną, Wadimem i ich dziećmi wstawił się prezydent Legnicy Tadeusz Krzakowski i wiele innych osób. 10.060 obywateli podpisało w internecie adresowaną do ministra Rafała Rogali petycję z prośbą, by zgodził się na pobyt humanitarny rodziny Kopyshchyków w Polsce. Sprawę opisywały lokalne i ogólnopolskie media. Kamieniem, który ruszył tę lawinę, stał się Piotr Budzianowski, kapelmistrz Dziecięco-Młodzieżowej Legnickiej Orkiestry Dętej. To on przygotował petycję, dzięki której wszyscy dowiedzieliśmy się, że jest problem. Kopyshchyków zna osobiście od kilku lat, bo Marianna, Eliza, Lubow i Wiera grają w prowadzonej przez niego orkiestrze. Uważa, że to niezwykłe, bardzo wrażliwe, mądre i utalentowane dziewczyny.
Olena i Wadim przyjechali z dziećmi ze wschodniej Ukrainy. Do Sarn, gdzie mieszkali, nie doszła wojna, ale trudno było o niej nie myśleć, bo stacjonująca w pobliżu jednostka wojskowa codziennie powadziła ćwiczenia z ostrzału artyleryjskiego. Huk niósł się po okolicy. Dzieci się bały, więc cztery lata temu sprzedali wszystko co mieli i wyjechali do Polski. Wadim podjął pracę w warsztacie samochodowym. Za przywiezione oszczędności i za to, co zarobił, kupili niewielkie mieszkanko w starej kamienicy, własnymi siłami je wyremontowali i od 2016 roku w nim mieszkają. Ciasno im, ale dobrze. Dwaj najstarsi synowie się usamodzielnili, pracują. 19-letnia Snizhana studiuje filologię angielską w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej im. Witelona. Pod opieką Oleny i Wadima pozostaje siedmioro najmłodszych dzieci. Chodzą do polskich szkół, bardzo dobrze się uczą. Pięknie mówią po polsku, choć z uroczym ukraińskim akcentem. Udzielają się w wolontariacie. Grają w orkiestrze dętej. Uczestniczą w innych zajęciach w Legnickim Centrum Kultury. I chcą zostać w Polsce.
Zaraz po przyjeździe do Legnicy złożyli wniosek o przyznane im statusu uchodźcy oraz ochrony uzupełniającej. Urząd do Spraw Cudzoziemców odmówił, bo w rejonie Sarn nie prowadzono działań wojennych, ale aż do ubiegłego roku mogli legalnie pracować i przebywać na terytorium polski na podstawie przedłużanej co kilka miesięcy zgody na pobyt czasowy. We wrześniu 2018 r. z wypełnione przez Olenę i Wadima formularze z jakiś powodów nie dotarły w porę do urzędników i zgoda wygasła. Komendant Straży Granicznej w Legnicy uznał, że przebywają w Polsce nielegalnie. Nakazał całej rodzinie opuszczenie granic Rzeczypospolitej do końca czerwca 2019 r. Kopyshchykowie odwołali się od tej decyzji.
Posłanka Elżbieta Stępień wyjaśnia, dlaczego tak mocno przejęła się ich losem.
- Chcę być wszędzie tam, gdzie zagrożone jest dobre dziecka – mówi. – Dzieci Oleny i Wadima zdążyły się w Polsce zaaklimatyzować, stworzyć relację. Mają tu przyjaciół, znajomych, dom.
- Dużo dobrego zrobiła petycja. Pomogło zaangażowanie pani poseł i prezydenta Legnicy – uważa Piotr Budzianowski.
Od kilku tygodni wiemy o nowym nieszczęściu, które spadło na państwa Kopyshchyk. U Oleny lekarze zdiagnozowali nowotwór. Piotr Budzianowski zorganizował zbiórkę pieniędzy na jej leczenie, ale w międzyczasie jeden z synów pani Oleny opłacił mamie ubezpieczenie.
- Modlę się teraz i mam nadzieję, że Bóg coś zrobi. Tak jak przyszła jedna radość, tak przyjdzie druga – mówi pani Olena.