- Helmut Kohl rządził 16 lat. Margaret Thatcher podobnie. Ale oddali pola kolejnym generacjom, młodszym, może sprawniejszym. Jestem głęboko przekonany, że podobna zmiana pokoleniowa jest w Legnicy potrzebna – mówi Jarosław Rabczenko, kandydat Platformy Obywatelskiej na prezydenta, popierany przez Porozumienie dla Legnicy.
Niedawno Pismo Samorządowe Wspólnota opublikowało ranking, z którego wynika, że w mijającej kadencji 2010-2014 Legnica należała do najdynamiczniej rozwijających się gmin w Polsce. Pan z kolei głosi diametralnie inne opinie, sugerując zastój, utracone szanse lub wręcz upadek miasta. Z jakich źródeł wysnuł Pan swą diagnozę?
Moja diagnoza, przygotowana na potrzeby obywatelskiej strategii rozwoju Legnicy, była oparta na danych Głównego Urzędu Statystycznego. To był punkt wyjścia do budowania programu przed wyborami. Chcieliśmy uniknąć posądzeń o arbitralność czy stronniczość, więc sięgnęliśmy do danych, które z jednej strony są ogólnodostępne, a z drugiej zostały sporządzone według wspólnej metodologii dla wszystkich miast. Postanowiliśmy porównać w GUS-ie różne przestrzenie (m.in. przestrzeń edukacji, gospodarki, rynku pracy, pomocy społecznej) w trzech miastach grodzkich na Dolnym Śląsku: Legnicy, Wrocławiu i Jeleniej Górze. Dorzuciliśmy do tego zestawu Zieloną Górę, która była świeżym liderem ogólnopolskiego rankingu miast przyjaznych młodym, który opublikowała Gazeta Wyborcza. Dodatkowo sprawdzaliśmy średnią dla województwa i średnią dla kraju.
I co się okazało?
Na przykład w obszarze edukacji dość słabo wypadła zdawalność matur, szczególnie w szkołach technicznych. GUS precyzyjnie pokazywał ilość pozyskanych pieniędzy unijnych na głowę mieszkańca i tu również obraz był mocno dla nas niekorzystny: Legnica zdobywała przykładowo po sześćdziesiąt parę złotych podczas gdy inne miasta po pięćset. Gdy poszukaliśmy głębiej, okazało się, że działo się tak nie tylko w badanym 2012 roku, ale także przez cztery poprzednie lata. Żałuję, że nie wykorzystaliśmy tej szansy, bo na przykładzie Wałbrzycha czy Jeleniej Góry – miast o zdecydowanie gorszym potencjale startowym – widać, jak wiele można było zrobić z takim finansowym wsparciem.
Jeśli diagnoza jest tak zła, to czy uważa Pan, że radni Platformy Obywatelskiej, wspierający często prezydenta w głosowaniach na sesjach, nie ponoszą współodpowiedzialności za ten stan?
Według ustawy o samorządzie pełnia władzy tak naprawdę koncentruje się w rękach prezydenta, pochodzącego z powszechnego wyboru. Radni mają pewne instrumenty kontrolne, ale to nie oni kreują miejską politykę. Więc w tym przypadku nie demonizowałbym roli legnickich radnych PO, choć prawdą jest, że niektórzy z nich czasem glosowali inaczej niż chciał klub. Pełnia chwały za dobre rzeczy, ale też pełna odpowiedzialność za to co nie było dobre, zawsze musi spadać na prezydenta.
O jakiej Legnicy Pan marzy?
Mieszkam w Legnicy od urodzenia. I pamiętam, że wtedy nie była tak brudnym miastem. To pierwsza, elementarna sprawa. Przez cały sierpień prowadziliśmy akcję na podwórkach, próbując je ożywiać. Niesamowite było to, że ludzie, którzy podchodzili do nas porozmawiać, nie zgłaszali pretensji o wielkie rzeczy. Nie było dyskusji, czy mamy mieć obwodnicę czy nie. Nie domagano się powszechnie, by budować aquaparki. Ludzie mówili: nie mogę doprosić się, by magistrat wykosił w końcu swoją działkę przy rogu ul. Wileńskiej i Lwowskiej. Albo: na Senatorskiej jest kawałek chodnika przysypanego ziemią i nie wiem, gdzie jeszcze mam pójść, by w końcu to uprzątnięto. Rzeczy, które powinny być załatwiane na jeden telefon, w tym mieście urastają do barier nie do przeskoczenia.
Spodziewałem się, że będzie mówił Pan raczej o drogach…
To druga rzecz. Jeśli chodzi o całą infrastrukturę, nie tylko drogową, Legnica przespała szansę jaką dawały unijne pieniądze. W efekcie zaniedbała sukcesywne inwestowanie w swe kamienic oraz ulice. Urok pięknej architektury i miejskich arterii został poważnie nadszarpnięty przez ogromną dewastację tych obiektów. Marzę, by odwrócić ten proces. Po trzecie, uważam, że dzięki świetnemu położeniu geopolitycznemu i sąsiedztwu KGHM Legnica może być prężnym ośrodkiem gospodarczym, co przełożyłoby się na dochody mieszkańców.
Wbrew powszechnym sądom, Legnica jest dość uboga.
Dane GUS-u pokazały, że zarobki jej mieszkańców na tle innych miast LGOM-u czy subregionu są relatywnie niskie. Z drugiej strony wiele firm się z niej wyprowadza i rejestruje swoje siedziby w innych ośrodkach. Koniecznie trzeba temu zaradzić. Chciałbym ponadto, żeby Legnica się nie wyludniała – ubytek 10 tysięcy mieszkańców w ciągu dekady to ogromna strata. Marzę, by młodzi legniczanie, którzy wyjechali na studia, mieli do czego wracać. Wczoraj rozmawiałem z absolwentką wyższej uczelni wrocławskiej. Z jej klasy w I LO tylko trzy osoby wróciły po studiach do Legnicy. Dojmująco smutne jest to, że wszyscy włącznie z nimi samymi traktują ten powrót jako porażkę. Bardzo bym chciał, by nie myśleli w ten sposób, a w Legnicy dostrzegali swą szansę na rozwój zawodowy i społeczny awans.
W Pana haśle wyborczym „Zmieńmy Legnicę” akcent, jak mi się wydaje, jest położony na „my”. Skąd przekonanie, że mieszkańcy Legnicy są obecnie traktowani nie dość podmiotowo, a ich wpływ na rozwój miasta powinien być większy?
Mieliśmy przykład Legnickiego Budżetu Obywatelskiego, który był dobrą próbą aktywizowania mieszkańców, choć jego realizacja nie zawsze przebiegała we właściwy sposób. Mam na myśli na przykład fakt, że radni składali w nim swoje projekty…
… choć ustawa o samorządzie otwiera im inne pola do działania.
Dokładnie tak. Co więcej, część inwestycji zrealizowanych w ramach LBO była tak naprawdę inwestycjami miejskimi. Przykład szkoły, która była termomodernizowana w ramach tej inicjatywy, i inne podobne historie pokazują że ten obywatelski z założenia instrument był zawłaszczany przez miasto. Czy legniczanie mają zbyt mały udział w zarządzaniu?. My się uczymy ciągle społeczeństwa obywatelskiego. Jasne, władza może kreować pewne działania, odpowiada za nie, ale jak nie ma dialogu, to pępowina łącząca rządzących a rządzonymi zostaje przerwana. Liczba mnoga w moim haśle wyborczym nie jest przypadkowa, bo uważam, że choć prezydent ma kluczową rolę w kreowaniu rozwoju miasta, to konieczna jest gra zespołowa. Bez zaplecza, bez osób, które chcą poświęcić swój wolny czas i pracować dla wspólnego dobra, nie ma szans na zmianę.
A na jakiej zmianie Panu zależy?
Rozumiemy ją dwutorowo. Przede wszystkim chodzi o zmianę miasta jako miejsca do mieszkania: żeby było ładniejsze, bogatsze, bardziej zasobne, bezpieczniejsze, przyjazne. Ale z drugiej strony mamy świadomość, że taka zmiana będzie możliwa tylko wtedy, gdy nastąpi zmiana w ratuszu. Obecny prezydent rządzi miastem nieprzerwanie od 13 lat.
Dlaczego więc akurat ta kadencja ma kluczowe znaczenie dla przyszłości miasta? To ma związek z ostatnim rozdaniem unijnych pieniędzy?
Między innymi tak, bo widzimy, że w tym obszarze Legnica jest mocno niewydolna i nie wykorzystuje szansy, którą stwarza Bruksela. Ostatnia dekada to czas kolosalnej zmiany dla polskich wiosek, miast i miasteczek. Tam gdzie był sprawny samorząd, można było wiele dokonać. Z rokiem 2020 ta możliwość się skończy. Prawdopodobnie z tak dużymi środkami już nigdy nie będziemy mieli do czynienia. Szkoda zaprzepaścić tej szansy. Mnie osobiście brakuje w mieście sprawności zarządzania. Fantastyczny przykład to remonty naszych dróg. Dwa i pół kilometra Jaworzyńskiej będą robione do 2017 roku, aż 4 lata! W tym czasie buduje się setki kilometrów autostrad.
Długo nie zabierał Pan głosu w politycznych sporach o Legnicę. W świadomości legniczan Jarosław Rabczenko zaistniał zaledwie kilka miesięcy temu. Co sprawiło, że zdecydował się Pan tak zdecydowanie dołączyć do publicznej debaty i powalczyć o prezydenturę?
To nie była łatwa decyzja. Wymagała odpowiedzialności. Do tej odpowiedzialności dorastałem faktycznie dość długo. W wyniku wielu rozmów, konsultacji uznałem, że w tym roku pojawiła się realna szansa na zmianę w ratuszu. Uważam, że mam pomysł na miasto; wiem, co chciałbym zrobić i jakie zmiany są Legnicy potrzebne. Czuję potrzebę zarażenia tymi pomysłami innych mieszkańców. Jestem kandydatem nie tylko Platformy Obywatelskiej, ale też Porozumienia dla Legnicy, które koncentruje bardzo różnorodne środowiska: ludzi lewicy, prawicy, działaczy organizacji pozarządowych i artystycznych. Połączyła nas wiara, że zmiana, po której ludziom w tym mieście będzie się lepiej żyło, jest możliwa. I powrót do Legnicy po studiach nareszcie przestanie być blamażem.
Co jest potrzebne, aby jak poprzednicy w poprzednich latach nie odbił się Pan już w pierwszej turze od tej niewzruszonej skały, jaką okazuje się prezydent Tadeusz Krzakowski?
Właściwie powinien Pan zapytać, kto jest potrzebny. Potrzebni są mieszkańcy. Ich słowo jest kluczowe. Pana pytanie dotyka bardzo istotnego problemu. Rzeczywiście, sukces wyborczy obecnej ekipy jest pokłosiem tego, że frekwencja w wyborach, także samorządowych, jest ciągle relatywnie niska. Chciałbym, żeby maksymalnie wielu mieszkańców, niezależnie od tego jaki będą mieli pomysł na prezydenta Legnicy, poszło 16 listopada do wyborów.
Polityczne poparcie Platformy Obywatelskiej uważa Pan za niezbędne?
Wydaje mi się, że jest wartością, której nie należy lekceważyć. W przeciwieństwie od pana prezydenta nigdy nie ukrywałem swych politycznych szyldów. Tadeusz Krzakowski jest członkiem SLD, tak jak ja jestem członkiem PO. Nie potrafiłbym zostawić ludzi, z którymi od lat budowaliśmy struktury partii, i powiedzieć im, że chowam szyld, bo tak być może nakazuje wyborcza taktyka. Pewna uczciwość, zarówno względem wyborcy jak i osób wspierających mnie mocno w tej kampanii, jest potrzebna.
Przejście do drugiej tury byłoby dla Pana sukcesem czy porażką?
Gramy, oczywiście, o najwyższa stawkę. Zwycięzca bierze wszystko. Bardzo poważnie traktuję tą kampanię. Helmut Kohl rządził 16 lat. Margaret Thatcher podobnie. Wydawałoby się, że ikony wielkiej europejskiej polityki są nie do ruszenia. Ale w pewnym momencie oddały pola kolejnym generacjom, młodszym, może sprawniejszym. Jestem głęboko przekonany, że podobna zmiana pokoleniowa – zmiana myślenia, zmiana pomysłu na miasto – jest w Legnicy potrzebna. I możliwa.
Rozmawiał Piotr Kanikowski
FOT. PIOTR KANIKOWSKI