Jacek Głomb w swoim blogu raz jeszcze wraca do dopiero co zakończonej teatralnej podróży po Bałkanach. Pisze: “Nie wiem, czy „Moją Bośnią” zmieniliśmy tamten świat, pewnie nie. Natomiast nasza podróż utwierdziła mnie w stu procentach, że to ważna opowieść, a teatr trzeba robić o ważnych sprawach, na inne szkoda czasu.”. Za przyzwoleniem autora publikujemy cały wpis, a po więcej odsyłamy pod adres: www.jacekglomb.pl
Po „Mojej Bośni” w Skopje Jacek Multanowski rzekł, że wzięliśmy tamtejszą widownię przez zaskoczenie, że tu nikt w taki sposób nie opowiada lokalnych historii, że miała być idylla, arkadia, a jest dotkliwy świat, raczej bez happy endu. Jacek od ponad roku jest polskim ambasadorem w Macedonii, poznaliśmy się jeszcze jak pracował w MSZ i jako człowiek „od spraw wschodnich” pomagał nam przy projekcie „Dwadzieścia lat po…”. Jest dyplomatę niezwyczajnym, zapalonym w projektach, nie tak wygląda klasyczny model polskiego i nie tylko dyplomaty…Teraz mocno patronuje naszemu polsko-macedońskiemu projektowi „Przerwana odyseja”, opowieści o exodusie dzieci z Macedonii do Polski po drugiej wojnie światowej.
Widownia spektaklu w Skopje, nabita do ostatniego miejsca, reagowała inaczej niż w Mostarze i Sarajewie, nie tak spontanicznie. Ale z minuty na minutę wchodziła w naszą opowieść, bo nie jest to historia polsko-bośniacka, nie są to wspominki z pięknego, wspaniałego świata, ale dotkliwa historia dotycząca wszystkich krajów byłej Jugosławii, nie tylko Bośni. Jugosławia jest wszędzie. Na Ukrainie też. Na tym polega nasz spór z częścią środowiska reemigrantów z Bolesławca, którzy chcieliby idyllicznego obrazka o mitycznym świecie, gdzie wszyscy się kochają i śpiewają pieśni. Którego nigdy nie było i nie ma i nie będzie.
Kiedy w Sarajewie rozmawiamy – razem z Kasią Knychalską – z dziennikarką „Wolnej Bośni” mówimy jednym głosem, że nie interesuje nas teatr psychologiczny, intelektualny, że „Moja Bośnia” to emocjonalny, ekspresyjny przekaz. W odpowiedzi słyszymy, że to co my nazywamy emocją tutaj (w Bośni, a myślę, że nie tylko w Bośni) nazywane jest teatrem zaangażowanym politycznie. W tamtych realiach, krajów byłej Jugosławii, która wciąż wyłazi tu spod dywanu, wszystko jest polityczne, ideologiczne. Dlatego ktoś nazywa nasz spektakl antyserbskim i pewnie dlatego nie zagraliśmy w Serbii, nie znaleźliśmy tam partnera, choć przecież wydawało się to oczywiste. Dlatego rządzący Macedonią budują w centrum gigantyczne, kilkudziesięciometrowe pomniki wielkich bohaterów – w tym Aleksandra Macedońskiego. Nazywają jego imieniem lotnisko w Skopje i ustępują dopiero po proteście Grecji – teraz to port lotniczy Aleksandra Wielkiego. Pytanie za sto złotych – czy się rożni Aleksander Macedoński od Aleksandra Wielkiego?
Na bankiecie w Skopje Dejan Projkovski, nasz gospodarz, szef artystyczny Macedońskiego Teatru Narodowego, mówi o naszej donkichotowskiej idei teatru, który zmienia świat. Nie wiem, czy „Moją Bośnią” zmieniliśmy tamten świat, pewnie nie. Natomiast nasza podróż utwierdziła mnie w stu procentach, że to ważna opowieść, a teatr trzeba robić o ważnych sprawach, na inne szkoda czasu. Przejechaliśmy 3,500 km, zagraliśmy pięć spektakli – w Sarajewie (dwa), Mostarze, Podgoricy i Skopje. W niedzielę kiedy graliśmy ostatni spektakl w Skopje „mój” Arsenal rozbił Manchester United 3-0. To był piękny dzień.
Jacek Głomb
www.jacekglomb.pl