Wydawałoby się, że uczestników biegów ekstremalnych niełatwo zaskoczyć. Po starcie są gotowi na wszystko, łącznie z brodzeniem w kilometrowym błocie i nurkowaniem w fosie. A jednak na trasie III Zimowego Biegu Wulkanów jak mantra co rusz można było usłyszeć westchnienie “O ja pier….!”.
Największe wrażenie robiła ukryta wśród leśnych ostępów żwirownia, do której zbiegali solidnie wymęczeni kluczeniem po zamku i podgrodziu, na którym roiło się od wymyślnych przeszkód (równoważnie, ślizgawka z olejem rzepakowym, wspinanie się na mury, pajęczyna lin, sterta opon, zapora ze słomy, etc.). Wbiegali w piach i przez ponad trzy kilometry kluczyli po nim, to wspinając się na 30-40 metrowe skarpy, to zbiegając w dół. Stopy grzęzły w sypkim podłożu, kolana wysiadały, pustynia zdawała się nie mieć końca. Z ulgą wydrapywali się w końcu na twardy grunt i truchtając po leśnych duktach odzyskiwali siły przed długim podbiegiem na wulkan z zamkiem na szczycie.
W trzeciej edycji Zimowego Biegu Wulkanów wystartowało prawie 300 biegaczy. Większość odpuściła sobie walkę o miejsce na podium, i jeśli w ogóle z czymś próbowała walczyć, to z własną słabością. Zawodnicy pomagali się wzajemnie na trasie: podsadzali słabszych, wciągali ich do góry, podtrzymywali. To było piękne – dopingujący odnosili wrażenie, że oglądają nie rywalizujących ze sobą sportowców, ale grupę przyjaciół, którzy dobrze się bawią.
Pierwszy na metę wpadł Marcin Pawłowski ze Złotoryi, któremu pokonanie ekstremalnie trudnej 12-kilometrowej trasy zajęło godzinę 4 minuty i 30 sekund. Tuż za nim na zamkowy dziedziniec wbiegli Bogusław Homa i Mateusz Hajdas. Najszybszą z pań była znowu Anna Ficner ze Złotoryi (czas: 1:14:14), która wyprzedziła Agatę Pietroszek i Karolinę Kubiak.
FOT. PIOTR KANIKOWSKI
Uwaga! Biegacze, którzy chcieliby zdjęcie z Grodźca na pamiątkę, mogą zgłaszać się na adres: p.kanikowski@24legnica.pl. Wyślemy je, oczywiście, za darmo.