Teatr Modrzejewskiej w Legnicy wespół z Narodowym Teatrem Muzyczno-Dramatycznym im. Iwana Franki w Iwano-Frankiwsku wziął na warsztat temat polsko-ukraińskich relacji. Czy w ośmiu etiudach pod zbiorczym tytułem “Chlebem i solą” udało się powiedzieć coś poza truzimem, że od historii waźniejsze jest to co tu i teraz?
Nie. Ale autorzy “Chlebem i solą” najwyraźniej spodziewali się ciosów z tej mańki. Prawdopodobnie na tę okoliczność od pierwszysch sekund trzymają uniesioną gardę. Najpierw uprzedzają, że”to niemożliwe”, “zbyt skomplikowane”, choć ostatecznie “spróbować można”, a po spektaklu dodają, że jak się komuś nie podobało, to ma “wypier****ć”. Wobec tego trudno mi jednoznacznie rozstrzygnąć, co podczas tej realizacji wzięło górę: asekuranctwo czy dążenie do zwarcia. Nie można mieć tylko wątpliwości co do konfrontacyjnego charakteru (niech będzie) spektaklu wyreżyserowanego przez Rafała Cielucha. Jakby autorzy “Chlebem i solą” musieli się przed jakiegoś rodzaju widzem bronić; jakby nie byli w stanie mu do końca zaufać.
Wyobrażenie takiego widza daje artykuł “Dryf czy kurs?” opublikowany w Gazecie Piastowskiej w reakcji na informację, że teatr przystępuje do pracy nad spektaklem o Polakach i Ukraińcach. Jego autor Adam Kowalczyk – wiceprezes legnickiego Klubu Gazety Polskiej – pisał o tym przedsięwzięciu z dużą nieufnością, spodziewając się po “Chlebem i solą” artystycznych połajanek pod adresem polskiego patrioty ksenofoba. Przekonywał, że “braku otwarcia na drugą stronę ani stereotypów nie trzeba Polsce czy Legnicy wypominać” i jeśli w polsko-ukraińskich relacjach jest coś złego, to winę za to ponoszą wyłącznie Ukraińcy. Kpił z teatralnego plakatu, na którym “polski fok i ukraiński grot pcha jedną łódź” w niewiadomym kierunku, podważając w ten sposób wartość polsko-ukraińskiej współpracy.
Kamieniem węgielnym “Chlebem i solą” stał się konflikt. Nie tyle nawet konflikt polskiego i ukraińskiego nacjonalizmu, objawiający się po obu stronach granicy płaczem nad oceanem krzywd doznanych od sąsiadów, co konflikt postaw w ramach tej samej nacji. Na jednym biegunie wybaczyć i zapomnieć, na drugim pamiętać i nienawidzić.
W jednej z etiud Małgorzata Patryn jako uczestniczka ulicznej sondy daje inną propozycję: “Zasypujmy rowy nienawiści, ale nie zasypujmy pamięci”. W finale na przemian ze swoim tatą snuje osobistą opowieść o łódce, którą zawózł na dachu samochodu z Polski nad Morze Czarne, by ukraińscy przyjaciele z zaprzyjaźnionego klubu żeglarskiego mieli na czym pływać. Nieco wcześniej Rafał Cieluch wygłasza monolog Ukraińca, który po przekroczeniu granicy został z resztą towarzyszy podróży podany kwarantannie ze względu na koronawirusa i doświadczył bezinteresownej życzliwości Polaków. Ktoś przypomina o Ukraińcu, który na autostradzie wyciągnął sześć osób z płonących samochodów. To wszystko są prawdziwe opowieści. Nie ma w nich nic o historii. Jest za to potwierdzenie tezy, że zdrowa relacja między przedstawicielami różnych narodów to relacja, której nie zakłóca historia. “Polacy to świetni ludzie są, tylko ciągle chcą mówić o Wołyniu” - żali się grany przez Mateusza Krzyka bohater innej etiudy, nauczyciel z Ukrainy, który po zajęciu Krymu przez Rosję uciekł do Polski i został taryfiarzem. On nie zarabia, bo odmawia rozmawiania o rzezi wołyńskiej. To jego prywatny bunt przeciwko historii i przeciwko wojnom, bo dzielą ludzi.
Pieniądze jako motyw wyjazdu do Polski dominują w etiudach nakręconych przez partnerów Teatru Modrzejewskiej z Iwano-Frankiwska. Bohaterem jednej jest młoda Ukrainka, która porzuciwszy marzenia sprząta polskie domy. Inna to impresja o emigrancie zapracowującym się na śmierć z dala od swoich najbliższych. Obie można potraktować jako kontrapunkt dla historii ukraińskiej rodziny, która nie chce zostać “na Zachodzie”, bo u siebie ma wszystko co trzeba. Fragmenty przygotowane przez Narodowy Teatr Muzyczno-Dramatyczny im. Iwana Franki w Iwano-Frankiwsku – niczym ów taksówkarz grany przez Mateusza Krzyka – ostentacyjnie ignorują historię jako element determinujący polsko-ukraińskie relacje. Przez tabu? A może naprawdę społeczeństwo na Ukrainie jest znacznie bardziej pragmatyczne niż w polskich wyobrażeniach?
Etiudy – bardzo różne pod względem ujęcia tematu, nastroju, sposobu opowiadania, stopnia dociekliwości – utoczono całkiem zgrabnie w coś, czego odpowiednikiem w cukiernictwie jest bajadera, tanie ciastko z pozlepianych odpadów cukierniczych. To akurat nie wygląda ładnie, nie jest przesadnie słodkie ani sycące, ale jest, co w sytuacji lockdownu ma znaczenie. Polsko-ukraińska bajadera na chwilę zaspokoi głód teatru. Hitem w menu nie będzie.
Piotr Kanikowski
FOT. KAROL BUDREWICZ