D.A. marznie. Nie ma pieniędzy na kupno węgla. Ani na leki. Ani na psychologa, choć ciągle jej się śni płonący jak pochodnia kolega, w kłębach dymu, za szybą. D.A. go uratowała. I dwie koleżanki, które już żegnały się z życiem, uwięzione przez ogień na zapleczu lokalu For-Fit przy ul. Gwiezdnej w Legnicy. I Bóg wie ilu jeszcze ludzi.
7 września 2017 r. D.A. przyszła do pracy o siódmej rano. To był jej pierwszy dzień po miesięcznej przerwie. Wcześniej pracowała tu przez dwa miesiące na umowę-zlecenie. Było dobrze. Co tydzień wypłata, bez opóźnień. Kiedy szefowa zaproponowała jej powrót, D.A. – samotna mama – nie wahała się długo.
Firma zajmuje się cateringiem dietetycznym: robi zbilansowane posiłki i dostarcza pod drzwi klientom zatroskanym o zdrowie. Jedzenie jest przygotowywane przez cztery osoby w niewielkim lokalu w budynku przy ul. Gwiezdnej w Legnicy. W środku są dwie kuchenki gazowe podłączone do butli z propan-butanem.
W jednej z nich około dziewiątej skończył się gaz. Kucharz odpiął pustą butlę, przytaszczył z zaplecza nową, podłączył do przewodu i próbował przekręcić zawór. Ale zawór był jak przyspawany – nie drgnął ani w jedną, ani w drugą stronę, i palniki w kuchence nie działały. Kucharz przyniósł więc z zaplecza drugą butlę.
Gdy odkręcił przewód od pierwszej, przez jej niesprawny zawór zaczął ulatniać się z dużą mocą gaz. Głośny syk zmroził kobiety: pomagającą kucharzowi D.A. oraz A.S.i A,L., które w głębi lokalu obierały gruszki. Mężczyzna próbował na powrót podłączyć do butli przewód kuchenki. Nie dawał rady. Gaz wyciekał, a obok paliła się druga jednopalnikowa kuchenka, o której wszyscy w panice zapomnieli.
Chwilę później nastąpił pierwszy wybuch wybuch. D.A. pamięta, że kolega zdążył jeszcze podnieść się z ziemi i szeroko rozłożyć ręce, osłaniając ją przed ogniem. Jego zalała fala płomieni, ale ona, pchnięta podmuchem, zdołała wybiec na zewnątrz nim powietrze eksplodowało jeszcze dwa razy. Otwierane do środka metalowe drzwi z grubymi szybami zatrzasnęły się za jej plecami i nie dały się już otworzyć. Kucharz, na którym płonęło ubranie i skóra, ciągnął klamkę od wewnątrz, D.A. na zewnątrz pchała drzwi ile sił, ale wytworzone w pomieszczeniu ciśnienie dociskało je do ościeżnicy.
Udało im się kopniakami stłuc szybę w dolnej części drzwi. Poparzony, zalany krwią kucharz wyskoczył przez tę dziurę na zewnątrz, raniąc się o odłamki szkła. D.A. dogasiła go dłonią. Nie czuła bólu.
Ogień odciął drogę A.S i A.L.. Schroniły się na zapleczu, obok dwóch zapasowych butli pełnych propan butanu. Krzyczały „Ratunku!”, „Pomóżcie!”, ale zakratowane okienko nie dawało im szans na ucieczkę. Uchyliły je, gdy w kantorku zaczęło brakować powietrza. Dusząc się, dociskały drzwi, które odgradzały ją od szalejącego obok żywiołu.
Coś parło na nie mocno. I coś paliło je w gardłach. Wiedziały, że są w pułapce i jeśli strażacy szybko nie nadjadą, butle wybuchną jedna po drugiej roznosząc w gruz cały budynek. Płakały, modliły się i żegnały ze sobą. Myślały, że to już koniec. Że już nigdy nie zobaczą swych bliskich.
Na zewnątrz D.A. próbowała się do nich dostać. Po eksplozjach, opadła zewnętrzna żaluzja przy witrynie wystawowej. Jedna. Druga na szczęście oparła się wybuchom. D.A. waliła w jedyny nieosłonięty metalem płat szyby najpierw gołą ręką, potem gaśnicą, którą podał jej jeden z gapiów, i szyba pękła. Lokal zassał do środka powietrze, a chwilę potem płomienie buchnęły z nową siłą, ale ciśnienie się wyrównało i drzwi wejściowe znów dało się otworzyć. Kucharz kopał ściankę działową, mając nadzieję, że to rigips i zdoła przebić się do A.S i A.L. Ludzie stali. Mówili, że tam już nie ma kogo ratować, ale D.A. weszła z gaśnicą w płomienie.
- Paliło się powietrze – mówi.
Gasząc płonący gaz utorowała sobie drogę na zaplecze. Nawoływała koleżanki. Słysząc głos D.A. odważyły się otworzyć drzwi od pomieszczenia socjalnego i razem wybiegły na zewnątrz.
Potem przyjechali strażacy, którzy dogasili pożar i wyciągnęli butle z gazem. Ratownicy zajęli się rannymi, w tym najciężej poszkodowanym kucharzem, który na 20 proc.skóry doznał poparzeń drugiego i trzeciego stopnia. Ktoś z sanitariuszy odciągnął D.A. na bok i dopiero teraz zauważyła, że szkło rozharatało jej prawą rękę. Widziała białą kość i zwisające absurdalnie z dłoni płaty skóry.
- To bohaterka, uratowała nas – mówią wyciągnięte z pułapki koleżanki, A.S i A.L.. Miały podrażnione górne drogi oddechowe. Problemy ze słuchem. A.L. ogłuchła kompletnie na prawe ucho i już pewnie do końca życia będzie nosiła aparat.
One wiedzą, że zawdzięczają D.A życie. Sąsiedzi i gapie, którzy zebrali się na Gwiezdnej po wybuchu, niekoniecznie. Tego dnia w For-Fit było pięć butli z gazem: jedna pusta i ctery pełne. Gdyby zaczęły jedna po drugiej wybuchać, w powietrze mógłby wylecieć nie tylko cały budynek, ale tez zlokalizowana po drugiej stronie ulicy stacja benzynowa. Zginęłoby Bóg wie ile ludzi.
Wybuch był w czwartek, a dwa dni później szefowa zażądała od A.S. i A.L., by wróciły do pracy. Odmówiły. Chciała im wręczyć wypowiedzenie z pracy za porozumieniem stron, ale nie podpisały spisanego naprędce papieru. Poszły na zwolnienie lekarskie.
Z D.A. od czasu wypadku jest źle. Obustronna głuchota czuciowo-nerwowa. Ostre zapalenie krtani. Zapalenie jamy nosowej i gardła Złamana w nadgarstku, pocięta szkłem aż do mięśni ręka powoli się goi, ale wciąż prześladuje ją obraz palącego się człowieka..Ma lęki. Nie może spać. Chodzi i płacze. Została bez środków do życia. Nie ma leki. Nie ma na terapię. Nie ma na węgiel.
Tak jak pozostali, na świadczenie z ZUS-u nie może liczyć, póki nie dostanie karty powypadkowej, a właścicielka For-Fit. zwleka z tym już miesiąc. Nie może się zarejestrować jako bezrobotna, bo formalnie przebywa na zwolnieniu chorobowym. Przed D.A. i jej czteroletnim synkiem, A.S. i A.L. z ich rodzinami trudne miesiące. Organizujemy pomoc, by mogły przetrwać ten czas. Wkrótce napiszemy więcej na ten temat. Wszystkich, którzy chcieliby włączyć się w te działania, prosimy o kontakt (p.kanikowski@24legnica.pl).
Okoliczności wybuchu przy ul. Gwiezdnej bada legnicka prokuratura.
Właścicielka firmy, w której doszło do wybuchu, odmówiła odpowiedzi na nasze pytania.
Ze słów pracowników wynika, jakoby dopiero po wypadku dowiedzieli się, że wymianę butli powinna przeprowadzać osoba z odpowiednimi uprawnieniami. Wcześniej nikt im tego nie powiedział. Jedna butla starczała na 3-4 dni, więc w tygodniu 3-5 razy dokonywali takiej operacji. Robili to sami, bo szefową – jak twierdzą – interesowało tylko, aby posiłki były na czas. D.A., A.S. i A.L. zgodnie zaprzeczają, by wymiany butli z propan-butanem dokonywał pracownik firmy, która dostarczała gaz. Inaczej powinien za każdym razem przywieźć pełną butlę i zabrać pustą, a tymczasem w chwili wybuchu w For-Fit było 6 butli z gazem (5 pełnych, 1 pusta). Kobiety twierdzą, że dzwoniono do dostawcy, że np. są trzy puste butle, on przyjeżdżał, zabierał trzy, zostawiał trzy i żadnej nie podłączał.
Z SMS-ów, jakie właścicielka For-fit wysłała po wypadku swym pracownicom, wynika, że o wybuch obwinia kucharza, który nie powinien brać się za wymianę butli. D.A. uważa, że to niesprawiedliwe. Kucharz uratował jej życie: osłonił ją własnym ciałem przed ogniem. Gdyby nie rozłożył rąk, też płonęłaby w środku For-Fit i nie wydostała się na zewnątrz. Poza tym zanim rzucił się do ucieczki – celowo albo przypadkiem – przewrócił butlę, z której ulatniał się gaz, dzięki czemu ogień inaczej rozprzestrzeniał się po pomieszczeniu.
FOT. STRAŻ POŻARNA W LEGNICY, D.A.
albo niech ta pani poda nr konta
nie można zorganizować jakiejś zbiórki ? grosz do grosza…
I co w temacie Panie Redaktorze?
DO ANONIM. Świetnie. To może być bardzo skuteczne i bardzo potrzebne.
W porządku, możemy być zainteresowani w sprawie pomocy prawnej.
DO ANONIM. Skontaktuję Pana/Panią z bohaterką mojego tekstu. Proszę o mejl na adres p.kanikowski@24legnica.pl
W jakiej formie można pomóc?